czwartek, 29 stycznia 2015

Ostatni sprawiedliwy

  Po wprowadzeniu się na nowe miejsce, praktycznie już od pierwszego dnia pracę zacząłem od poznawania lasu i prowadzonych w nim prac. Musiałem poznać się z ludźmi, z postępem zleconych im prac. Wszystko to było dla mnie nowe. Co prawda miałem już do czynienia z tym, ale tamte prace na tamtym leśnictwie zlecane były przez leśniczego. On za wszystko odpowiadał. Teraz to ja miałem planować, zlecać i dokonywać odbioru.

  Za najważniejsze dla mnie było zapoznanie się z terenem. Przez pierwsze dni z mapą w ręku pieszo przemierzałem wzdłuż dróg, następnie wydzieleń, odnajdując każdy słupek wydzielenia. Wędrowałem wzdłuż wąwozów, czy po granicy nasadzeń danego gatunku. Jakże inny był las od tego, w którym dotychczas pracowałem. Codziennie odkrywałem coś nowego. Ogólnie leśnictwo było zapuszczone. Dowiedziałem się, że nie było tu od dawna dobrego gospodarza. W ciągu ostatnich pięciu lat gospodarzyło tu aż ośmiu leśniczych, w tym jedna kobieta. 

   Na wielu powierzchniach natrafiałem na zaczęte i nie zakończone zabiegi. W wielu miejscach zalegiwał surowiec od bardzo dawna i w tej chwili mógł być przeznaczony jedynie na opał. Trwało przekazywanie leśnictwa. Ustępujący leśniczy wywoził znaczne ilości surowca na składnicę, na plac przy kotłowni nadleśnictwa i do wielu innych odbiorców. Znalezione ilości surowca w lesie znacznie przekraczały wykazane stany magazynowe. 

   Jako przejmujący leśnictwo domagałem się przeprowadzenia inwentaryzacji surowca, abym tak naprawdę wiedział ile tego jest. Już po uzgodnieniu stanów, przyjęciu na stan dotychczas nie przychodowanego surowca, a odnalezionego w trakcie przekazywania i który w zasadzie przedstawiał wyłącznie wartość opałową, to jeszcze często natrafiałem na stosy zapomnianej papierówki, żerdzi, a nawet sztuki kopalniaka.

   Wszystko to rzeczywiście wskazywało na brak dobrego gospodarza. Odchodzący leśniczy też nie był tu długo. Zresztą, jego marzeniem było zostać łowczym. Wielokrotnie zauważyłem, że bardziej interesowały go przelatujące gęsi na zimowy pobyt, czy porykiwania jeleni. Wtedy gdzieś odlatywał, stawał się nieobecny. Można było mówić do niego i nie reagował. Teraz miało spełnić się jego marzenie. Odchodził do łowiectwa.

    Z upływem czasu dostosowałem się do warunków i poznawałem specyfikę tego leśnictwa. Należało do trudnych z zarówno ukształtowania terenu, jak i ilości pozyskiwanego surowca. W pierwszych latach pozyskiwałem samej grubizny w ilości 16 do 18 tysięcy metrów sześciennych. Do tego dochodziła drobnica też w znacznych ilościach, które dochodziły do trzech tysięcy metrów sześciennych. Dla przykładu, były leśnictwa, których roczne pozyskanie zamykało się w moim kwartalnym.

  Był to początek operatu, niemniej nie było czasu na przestoje. Od samego początku narzucony był wysoki plan pozyskania w użytkach rębnych, które do tej pory traktowane były po macoszemu. Rocznie powierzchnia zrębów  dochodziła do czterdziestu hektarów. Wiązało się to z uwzględnieniem ich w następnych latach do odnowienia. W tym okresie i jeszcze później przez kilka lat nadleśnictwo przejmowało grunty po pegeerowskie. Zdarzały się lata, że miałem do zalesień i odnowień powierzchnie przekraczającą rocznie sto hektarów.
                                                                        Na zrębie
   Była to ciężka praca. Organizowanie ludzi do uprzątania zrębów (wtedy wypalano gałęzie), później do sadzenia. Trzeba było zerwać surowiec (nie wszystko było zrywane sprzętem nadleśnictwa). W lesie pracowało wiele koni i nimi zrywane były znaczne ilości surowca. Były to konie okolicznych rolników i w okresie gdy nie było prac w polu pracowały właśnie tu.
  
   Nie sztuką było coś pozyskać. Teraz trzeba było to wywieźć do odbiorców. I tu nieoceniony, wręcz niezastąpiony był nadleśniczy. Bez wyjazdu w teren, jeżeli oczywiście otrzymał od leśniczych nie zakłamane dane, znał każdy pozyskany i zerwany metr surowca. Robił krzyżówki, wyliczał i planował. Siedział nad tym godzinami w swoim biurze wypełnionym dymem papierosowym. Palił papierosa jeden za drugim. Podejrzewam, że w ciągu dnia wypalał trzy paczki. 
   Czasami ktoś wyprowadzał go z równowagi, a wtedy wszyscy w biurze unikali spotkania z nim. Był cholerykiem. Ale też szybko uspokajał się. Nie lubił gdy któryś z leśniczych zadeklarował do wywozu pewną ilość surowca i nie wywiązał się z tego. Szukał szybko  rozwiązania z tej sytuacji. Miał wszystko zaplanowane praktycznie do godziny i nie mogło zdarzyć się, że przyjechał przewoźnik po surowiec, a go nie było.
   Z racji tego, że zawsze miałem duże pozyskanie, pierwsze co robił, to wywoływał przez radiostację mnie. Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych. Zawsze rano przed siódmą, albo parę minut po słyszałem jego głos. Pytał czy mam, albo czy dorobię do kursu zazwyczaj jeszcze w tym samym dniu. Dorabiałem chyba, że już było gotowe. Robiło się wykaz i często nie było czasu jechać z nim do nadleśnictwa aby zatwierdzić, bo pod leśniczówkę zajeżdżał przewoźnik. Wydawało się surowiec, pisało kwit i dopiero później jechało do nadleśnictwa aby wszystko zatwierdzić.
   Wielu kolegów leśniczych słysząc nasze poranne rozmowy, później dogadywali z nutką zawiści: "Wy to dnia nie możecie zacząć gdy nie pogadacie z samego rana?" Nie przejmowałem się tym. Byłem zadowolony, że mogłem pozbyć się dodatkowych ilości surowca. Tu pod tym względem wiele mi pomógł nadleśniczy. Nasza współpraca dobrze się układała. Nigdy nie odmówiłem gdy potrzebował nagle czegoś do wywozu. I on pamiętał o mnie. Były premie, szybko podniósł mi stopnie zawodowe. Wiązało się to z otrzymywaniem większej pensji.
   Cztery lata od rozpoczęcia pracy przystąpił do remontu leśniczówki, który obiecał na początku. Było to dla mnie wielkim wyróżnieniem. Niestety, znalazły się osoby, które umniejszały jego zasługi i umiejętności. W efekcie doprowadziły do odwołania go ze stanowiska nadleśniczego. Niewątpliwie był to dla niego ogromny cios, z którym nie dawał sobie rady. Zamknięty w małym pomieszczeniu nadal zajmował się sprzedażą surowca. Tworzył tabele z zaznaczonymi kierunkami wywozu poszczególnego surowca. Prawie się nie odzywał. Palił jeszcze więcej.
    Nie trwało to długo. Odtrącony i poniżony zmarł podczas snu. Był dobrym człowiekiem. Nigdy nie wydawał werdyktów nie wysłuchawszy wszystkich stron. Był za ludźmi. W czasach, gdy trzeba było płacić tak zwany "popiwek" od przekroczonych kwot wypłacanych pracownikom, kupował np. po worku cukru, czy wyroby mięsne. To było inaczej rozliczane i chętnie z tego korzystał.
    Gdy zabrakło go, nowi "władcy" długo nie radzili sobie z pozyskaniem i sprzedażą surowca. Panował bałagan. Nastała era "kto rano wcześnie wstaje, ten rządzi." Zaczęły zanikać przyjaźnie. Nastał czas pochlebców, jak też "uprzejmie informujących." Nie rozmawiano głośno i wyraźnie, lecz zaczęto szeptać. Wraz z jego śmiercią odszedł ostatni sprawiedliwy.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz