niedziela, 25 stycznia 2015

Początki

    Moja przygoda z lasem zaczęła się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Poza kilkugodzinnymi wycieczkami do lasu po lekcjach, to już podczas wakacji była możliwość dorobienia niewielkich pieniędzy. Zazwyczaj były to prace pielęgnacyjne polegające na wykaszaniu chwastów sierpem. Czasami leśniczy kazał zbierać szeliniaka na uprawach. Pod wyłożonymi sosnowymi wałkami były go znaczne ilości. Należało zebrać go do słoików lub butelek, a później się go niszczyło. 

    Prace te zazwyczaj wykonywałem z młodszym bratem, Grzegorzem. We dwóch było raźniej, a i pogadać można było. Gdy w połowie dnia słońce dogrzewało, a bąki dokuczały zwabione zapachem potu, udawaliśmy się nad jezioro. Tam po kilkunastu minutach pływania wyłaziliśmy na pomost zrobiony przez wędkarzy i kładąc się na nim spoglądaliśmy w niebo. Zdarzało się nam przysnąć ale nie trwało to długo i zaraz udawaliśmy się do dalszej pracy.

    Szybko przyszło dorosłe życie. Już nie było czasu ani miejsca na beztroskie zabawy. Należało poważnie podchodzić do życia i tego co się robi. Próbowałem swoich sił w różnych miejscach. Zawsze jednak niczym wilka ciągnęło mnie do lasu. Po szkole podstawowej nie udało się skończyć nauki w technikum leśnym. W domu się nie przelewało, a to był znaczny wydatek. Przez kilka lat pracując w różnych zakładach pracy, w połowie lat siedemdziesiątych rozpocząłem  moją przygodę z lasem. 

Jako wozak-zrywkarz
    Sąsiad mieszkający przez płot pracował w lesie jako wozak-zrywkarz. To on namówił mnie na tą pracę. Z taboru leśnego otrzymałem konia z rozklekotanym wozem. Na samym początku byłem nie tyle podniecony nową pracą, co przerażony bliskością konia. Ciągle obawiałem się, że mnie kopnie lub ugryzie. Sąsiad widząc to naśmiewał się ze mnie. Pomału jednak przy jego pomocy i wskazówkach zacząłem wdrażać się w arkana pracy ze zwierzęciem. Po pewnym czasie nawet zaczęliśmy konkurować między sobą, który z nas np. zerwie w ciągu dnia więcej kopalniaka czy żerdzi.

    Zaczęła mi się podobać ta praca. Co prawda latem dokuczały niemiłosiernie owady nie tylko dla konia ale i mnie. Cała chmara kłębiła się nad głową, przy oczach. Właziły do ust, nosa. Nie można było się odgonić od nich. Dla mnie było to szczególnie uciążliwe. Patrzyłem z zazdrością na sąsiada. Przy nim nigdy nie było tyle robactwa co przy mnie. Czekałem na chłodniejszą porę roku. Dokuczliwe robactwo niknęło gdzieś i praca stawała się przyjemniejsza. Niestety gdy nadchodziła zima, dokuczało zimno. Najgorszy był czas przejazdu z domu do miejsca pracy. Siedząc w bezruchu na wozie marzło się. Trzeba było schodzić z wozu i podążać obok. Podczas pracy było już dobrze. Człowiek rozgrzewał się i zimno już nie przeszkadzało. 

      Mniej więcej po półtora roku zrezygnowałem z pracy. Nastał czas, kiedy zaczęły pojawiać się przestoje. Nie było co robić. Musiałem poszukać innego zajęcia.

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz