wtorek, 27 stycznia 2015

Powrót

    Przez kilka następnych lat pracowałem w kilku miejscach, ale coś ciągnęło mnie do lasu. Pewnego czerwcowego popołudnia postanowiłem, że jednak dalsze swoje życie zwiążę z lasem. Udałem się do wydziału zatrudnienia (chyba tak to się nazywało) i poprosiłem o skierowanie do pracy w lesie. Tak się złożyło, że potrzebni byli ludzie do pracy w Nadleśnictwie Ośno Lubuskie. Z otrzymanym skierowaniem zgłosiłem się do sekretariatu w nadleśnictwie. I tak zaczęła się moja praca w lesie.

    Zacząłem od motyki. Leśniczy zaprowadził mnie i jeszcze dwóch równie chętnych jak ja na uprawę sosnową powstałą z siewu i krótko objaśnił cel naszego tu pobytu: "Pozostaje sosna, resztę znika z rzędów." Był to najkrótszy instruktarz na stanowisku pracy. Wiadomo o co chodziło i nie trzeba było niczego więcej wyjaśniać.

    Po dwóch dniach na powierzchni pozostałem ja i jeszcze jeden. Na następny dzień pojawiłem się tylko ja. W połowie dnia pokazał się leśniczy i oświadczył, że mam sam kończyć resztę powierzchni, ponieważ tamci delikwenci zrezygnowali. No cóż? Jak mus, to mus! Miesiąc później nadleśnictwo organizowało kurs na pilarzy. Zgłosiłem swoją osobę i rozpocząłem szkolenie. Po dwóch tygodniach odbył się egzamin teoretyczny, a następnie w terenie praktyczny. Udało się i otrzymałem zaświadczenie o ukończeniu kursu drwala motorniczego.

    Jako drwal pracowałem przez pięć lat. Była to ciężka praca. Były dni, że po powrocie do domu człowiek nie miał na nic ochoty. W nocy nie można było spać z powodu bólu stawów u rąk. Pomyślałem, że należy coś z tym zrobić. Nadarzyła się okazja kontynuowania przerwanej nauki w technikum leśnym. Po rozmowie z przełożonym i otrzymanej zgodzie z nadleśnictwa rozpocząłem naukę. Cały czas pracowałem, a co dwa lub co tydzień, w zależności od ustalonego harmonogramu, od piątku do soboty uczestniczyłem w zajęciach szkolnych w Technikum Leśnym w Starościnie. Nawet pasowało, bo do szkoły jeździłem z jeszcze jedną osobą z tego samego nadleśnictwa.

    Po ukończeniu nauki przeniesiony zostałem do leśnictwa Czarnów w Nadleśnictwie Ośno na stanowisko podleśniczego. Tam pracowałem krótko. Po trzech latach zmienił się leśniczy, a na jego miejsce przyszedł młody chłopak. Nie miał podejścia do pracy. Ponieważ do oddalonego leśnictwa od miejsca naszego zamieszkania o 16 kilometrów dojeżdżaliśmy służbowym Tarpanem, codziennie czekałem na jego przyjazd. Dotychczas pracę rozpoczynałem przed siódmą rano. Teraz bywało różnie. Przyjeżdżał po mnie pod blok o dziesiątej, lub jeszcze później, a około trzynastej byliśmy z powrotem. Nie pasowało mi to. W zasadzie nic nie było robione oprócz przejazdów po leśnictwie i wyjaśnianiu mu co i  gdzie jest, oraz jakie prace są w toku. Postanowiłem to zmienić.

    Okazja szybko się nadarzyła. Przypadkiem dowiedziałem się, że w Nadleśnictwie Cybinka są aż trzy wakaty na stanowiskach leśniczego. Nie zastanawiałem się długo. Po przyjeździe do nadleśnictwa i rozmowie z nadleśniczym, wezwał do siebie sekretarza biura i polecił pokazać siedziby leśnictw. Pojechaliśmy moim fiatem 125p. Zaczęliśmy od najdalej oddalonych. Nie przypadły mi do gustu. Dopiero trzecie miejsce było tym, gdzie chciałem zamieszkać. Po powrocie do nadleśnictwa i wskazaniu nadleśniczemu swój wybór usłyszałem: "Tak myślałem, że to wybierzesz. Dobrze składa się. Jest tam kamera p-poż. to i żona będzie miała pracę."

    Działo się to na początku lipca. Ustalono, że mieszkający obecnie leśniczy w wybranym przeze mnie miejscu wyprowadzi się do końca sierpnia abym mógł ja się wprowadzić. Chodziło o to by być na miejscu przed rozpoczęciem roku szkolnego. I tak się stało. Dotychczasowy leśniczy wyprowadzał się, a ja z rodziną się wprowadzałem. Ostatnim kursem wywoził resztę rzeczy i przekazał klucze do mieszkania. Teraz ja tam miałem mieszkać i rozpocząć pracę od pierwszego września.   

      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz