sobota, 21 lutego 2015

Każdy chwyt dozwolony

    Ludzie są pomysłowi i aby coś osiągnąć, a jeszcze jak im bardzo na tym zależy, są w stanie tak bardzo uruchomić wyobraźnię, że sięgają do najdalszych jej zakamarków. I nie są tu ważne zasady ale efekt, na który się liczy. Bo o nim będzie się później mówiło, a nie o moralnych aspektach posłużenia się jakimś wybiegiem.

    W 2009 roku podjęliśmy z żoną decyzję aby zostać rodziną zastępczą. Wynikało to z tego, że ja pracowałem na wyjeździe i do domu wracałem tylko na sobotę i część niedzieli. Mieszkała z nami wnuczka, którą zajmowaliśmy się od urodzenia. Żona stwierdziła, że ma dużo wolnego czasu i mogłaby się czymś zająć.  Stąd ten pomysł o rodzinie zastępczej. Po skompletowaniu wszystkich dokumentów i badań lekarskich zaczęliśmy uczestniczyć w szkoleniu. Efektem było otrzymanie certyfikatu rodziny zastępczej. W sierpniu 2010 roku trafiła do nas dziewczynka z pogotowia opiekuńczego.

   Jeżeli ktoś myśli, że motywem mogły być pieniądze, to bardzo się myli. Z początku z PCPR na utrzymanie tej dziewczynki otrzymywaliśmy 600 złotych. Później kwota wzrosła do tysiąca. Są to pieniądze na wszystko: wyżywienie, ubranie, środki czystości, lekarstwa czy też podręczniki i przybory szkolne. Są to jej pieniądze. Jeżeli ktoś uważa, że tysiąc złotych to sporo, to życzę zostania rodziną zastępczą. Nikt nie pyta się ile kosztują przejazdy na konsultacje, spotkania z psychologiem, w których musi uczestniczyć dziecko, czy chociażby tak banalne sprawy jak kupienie łakoci lub innych drobnostek.

  Jednak znalazła się osoba bardzo zainteresowana tymi sprawami. Gdy sprawa o eksmisję nabrała mocy Narcyz wpadł na pomysł aby zburzyć naszą reputację. Prawdopodobnie chciał zwiększyć swoje szanse w toczącej się sprawie. Sąd inaczej patrzy, gdy są dzieci, a inaczej gdy ich nie ma. Najpewniej chodziło mu o pozbawienia nas statusu rodziny zastępczej. W tym celu zasłaniając się troską o dobro dzieci i całej mojej rodziny, wystosował do sądu rodzinnego stosowne pismo. Ponad wszelką miarę stwierdził w nim, że od dłuższego czasu nie płacę czynszu, oraz nie dokonuję innych opłat co skutkować będzie odcięciem mi wszystkich mediów. Domyślam się, że chodziło mu o energię elektryczną i wodę.

    Przed napisaniem tego nie zadał sobie trudu sprawdzić w Enei, czy opłacane są rachunki. Aby jeszcze bardziej nadać tragizmu całej sprawie nadmienił, że otrzymywane pieniądze na utrzymanie dziewczynki są przeznaczane na nie wiadomo jakie cele i z pewnością nie są spożytkowane zgodnie z przeznaczeniem.

    Chociaż różnie można myśleć o sobie i nie darzyć szacunkiem, to jednak spotkaliśmy się jako dorośli i na tym etapie powinno rozgrywać się batalie. Po co mieszać w to dzieci? Ale niech tam! Kieruje się innymi kryteriami i znajduje na innym poziomie. Tytuł przed nazwiskiem w żadnym przypadku tego nie zmieni.

    Co ciekawe w tym wszystkim, to że z pozycji osoby piastującej, jakby nie patrzeć, poważne stanowisko dopuścił się poświadczenia nieprawdy. To, że zostałem pomówiony i przyrównany do menela za skutkowało wniesieniem pozwu do sądu o zniesławienie. Niemniej w piśmie tym zarzucił też niekompetencje PCPRu. Pracownicy odpowiedzialni za dozór nad rodziną zastępczą nie wywiązują się ze swoich obowiązków, ponieważ nie dostrzegają tego co on!
  

czwartek, 19 lutego 2015

Pierwsze potyczki

    Jak wspominałem wcześniej, z miłych i mających zadowolić obie strony spotkań w końcu i to bardzo szybko doszło do, można by nazwać, konfrontacji siłowych. Szybko wypełzły skrzętnie ukrywane i maskowane uprzejmą miną intencje już nie kolegi, ale przeciwnika. Konsekwentnie i systematycznie niczym najeźdźca definiował swoje warunki. Z uśmiechem na twarzy i tylko na twarzy, bo w oczach tkwił chłód. Czasami lekko odstępował, jakby chciał pokazać swoją słabość zwaną dobrocią. I gdyby ktoś obserwował go z boku mogłoby się wydawać, że rzeczywiście chce dobrze. To była jednak dobrze przemyślana taktyka.

    Najogólniej rzecz biorąc, chodziło o mieszkanie. (Mówię jakby było już po fakcie). Leśniczówkę, którą otrzymałem do zamieszkania wraz z rozpoczęciem tu pracy na stanowisku leśniczego nadal zamieszkuję. Po wykonanej modernizacji, nagle komuś bardzo się spodobała. Wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce wcześniej były związane z próbą wyprowadzenia mnie z tej leśniczówki.

    Pierwszą taką próbę przeprowadził Nemrod. Tylko raz i zabrakło mu czasu na następne. Kilkakrotnie i to w brudny sposób próbował Księciunio. Oczywiście też nie osiągnął zamierzonego efektu. Teraz ofensywę rozpoczął Narcyz. 

    Na początku  były próby  dogadania się. Była  propozycja  mieszkania  w innej miejscowości. Zawsze jednak stawało coś na drodze i nie dochodziło do realizacji. Raz odmówiłem ja, ponieważ wyprowadzając się z mieszkania chciałem trafić do mieszkania, w którym mógłbym zamieszkać, a nie do mieszkania, w którym na dzień dobry należało wykonać remont. Oczywiście inaczej zapatrywałbym się na to będąc sam, ale tu były małe dzieci.

     Po tym afroncie stosunki oziębły. Z wcześniejszych deklaracji wyjaśnienia kilku spraw, nagle powstały roszczenia. Tak, jakby wcześniej w tym temacie nie było rozmów. Nastał czas korespondencji, który to tak naprawdę trwa nadal. Po bez mała roku przyszła odwilż i chęć ponownej próby dogadania się. Byłem już zmęczony tą sytuacją i stwierdziłem, że spasuję. A co mi tam? Z natury jestem ugodowym człowiekiem.

    Doszło do kolejnego spotkania. Poczyniliśmy ustalenia, które zgodnie zostały zaakceptowane. 16 sierpnia 2011 roku przy udziale pracownika nadleśnictwa został sporządzony protokół zdawczo-odbiorczy lokalu, do którego miałem wprowadzić się. Równocześnie podpisałem umowę najmu na ten lokal i przekazałem do nadleśnictwa. I zaskoczenie! Narcyz gdzieś w tym dniu zaszył się aby nie doszło do spotkania. Nie zakładał, że wszystko pójdzie jak w ustaleniach. Oczekiwał ode mnie kolejnego postulatu do spełnienia, a tym samym pretekstu do zerwania ustaleń. Tymczasem stało się inaczej. Nie mogło tak być, bo on miał inne plany.

    No, cóż? Pozostało mieszkać na starym miejscu. Modernizacja leśniczówki była 11 lat temu i chyba zaczął przychodzić czas na pojawianie się usterek. Największy problem był z wodą, której zaczęło brakować. Wysiadały pompy. Zacząłem zgłaszać problem. Odpowiedź była zawsze jedna: jak długo będę tu mieszkał, tak długo nie zostanie problem wody rozwiązany.

Również występujące awarie w sieci c.o. były powodem wmawiania, że niewłaściwie korzystając z urządzeń doprowadziłem do ich awaryjności. Dobitnie zwrócił na to uwagę przytaczając w piśmie wszystkie obowiązki najemcy.

   W każdym otrzymanym piśmie mogłem przynajmniej raz przeczytać, że lokal zajmuję bezprawnie. Później słowo to zamienił na: bez umownie. Z tą drugą nazwą było bardziej prawdziwie. Po rozstaniu się z pracą w nadleśnictwie, nie podpisano ze mną umowy najmu.

    Co do tego stanu i jak to się ma do zaistniałej sytuacji napiszę jeszcze innym razem.

    Teraz zaczęły przychodzić pisma z żądaniami jak również różną formą zastraszania. Moje prośby w sprawie wykonania napraw zawsze traktowane były odmownie. Nie pomogły również prośby kierowane do dyrektora RDLP. Otrzymywałem odpowiedzi jakby powielone. "Góra" nie widziała nieprawidłowości w postępowaniu swego podwładnego. Tym bardziej czuł się pewnie co uwidaczniało się w otrzymywanych od niego pismach.

Czułem się zaszczuty. Nie mogłem jednak pozostać biernym i bezradnie czekać na następne jego posunięcia. Przepełniał mnie żal, że po tylu latach wspólnej pracy i wielu latach w pracy dla lasów, nagle zostałem potraktowany jak obcy. Nie tylko przez niego ale i przez "górę". Jemu może bym się za bardzo nie dziwił. Jest hetero i nie musi gustować w lubieniu akurat mnie. Mam wielu znajomych leśników, którzy w większym lub mniejszym stopniu integrują się z sobą. Nie pozostawiają kolegi, z którym wiele lat spędzili w wspólnej pracy. Tu jednak jest inaczej. Dotychczasowi koledzy jakby nagle dostali amnezji. Nawet podczas przypadkowych spotkań niektórzy udają, że nie znamy się. 

  Ale dość z użalaniem się. Nie musi nikomu na mnie zależeć, ale wypierać się znajomości to już inna sprawa. Podobno przykład idzie z góry.

   Do swojej gry włączył również radczynię. Nie będę dochodził jak się dogadywali i czy prywatnie zwracała mu uwagę na niektóre jego posunięcia dalekie od umocowania w prawie. Być może wykonywała swoją pracę jak opłacony najemnik, bez zastanawiania się nad moralną stroną jego zagrywek. Być może. A może i było tak, że zrozumiała o co chodzi i zakończyła współpracę z nim. Może też być, że zbyt wiele pozwalał sobie, jak to w naturze narcystycznego osobnika i wolała zakończyć tą znajomość.

Zanim to jednak nastąpiło potrafiła zredagować kilka pism, które w swej treści ani trochę nie odzwierciedlają wiedzy prawniczej. Czytając je wiedziałem, że były pisane pod dyktando swego chlebodawcy.

Nawet gdy w 2012 roku założył sprawę o eksmisję, pozew przez nią napisany zawierał szereg błędów i nieścisłości. Z tego też można wnioskować, że pisany był według wskazań jego.

On w dalszym ciągu toczył bój o leśniczówkę stawiając na wymęczenie. Nie omieszkał też kilka razy w tym czasie składać nadal propozycje abym opuścił lokal ale na warunkach już nie do przyjęcia. Chwytał się różnych sposobów, które w efekcie zaczęły obracać się przeciwko niemu.
    

    

wtorek, 17 lutego 2015

Narcyz

      Niekiedy wydaje się nam, że dobrze znamy daną osobę. Przecież spotykaliśmy ją w różnych sytuacjach, podczas różnych dyskusji. Niczym nie odbiegała od zachowań innych. Już sam fakt, że jest o podobnych zapatrywaniach jakby to stawiało znak równości między nami. Jakże często po czasie otwieramy szeroko oczy zdziwieni odkryciem, że to zupełnie inny człowiek.

    Podobnie było i w tym przypadku, tego trzeciego w tej trójcy. Gdy pytano mnie, co myślę o nim odpowiadałem, że chyba teraz dogadamy się. Byłem przekonany, że tak będzie. Gdy otrzymałem od niego propozycję spotkania aby omówić sprawy mieszkaniowe, uznałem to za dobry znak. Gdy już doszło do spotkania, usiedliśmy przy stole, nawet zaproponował kawę, wydał mi się w porządku. Zazwyczaj władza odbiera rozum, ewentualnie upośledza w inny sposób, ale tu tego nie dostrzegłem. Był normalnym człowiekiem, któremu zaczęło układać się. Zostać nadleśniczym w wieku trzydziestu paru lat to nie lada osiągnięcie.

     W trakcie rozmowy pojawiła się u mnie iskierka nadziei, że wszystko może się zmienić, że już nie będę musiał przez cały tydzień być poza domem. Mówił tak wiele o dobrej woli i chęci pomocy. Na wspomnienie przeze mnie o sytuacji sprzed paru lat, kiedy to zostałem zwolniony, nawet w odruchu własnego usprawiedliwienia zadeklarował pomoc w znalezieniu pracy na miejscu. Myślę, że ten odruch uważał za swoją słabość i chyba później żałował, że ją okazał.

    Niemniej teraz zapewniał iż postara się naprawić swoje niewłaściwe zachowanie. Usprawiedliwiał je tym, że musiał tak postąpić ponieważ nie miał innego wyjścia. Był niejako postawiony pod murem przez Księciunia. Już miałem powiedzieć mu, że będąc na jego miejscu, obojętnie co by się działo, nie odwróciłbym się od kolegi. A za takiego przecież mnie uważał. On jednak jakby chcąc jeszcze bardziej uwiarygodnić wcześniejsze słowa mówił o problemach, z którymi musi teraz się zmagać z winy Księciunia. Najnormalniej w świecie przedstawił go jako konfliktowego, mało rozgarniętego gościa, który zadzierał z wszystkimi i praktycznie całą gminę nastawił wrogo do nadleśnictwa. Teraz on musi wszystko odkręcać.

    Mógł mówić prawdę. Nie wątpiłem w jego słowa. Tylko po co mi o tym mówił? Odpowiedź znalazłem jakiś czas później. W miarę dogadywania się już podczas następnych spotkań zauważyłem, że zaczyna stawiać pewne warunki. Dotychczasowe ustalenia zmieniał próbując wprowadzać inne. Później zaczął już wymuszać ustępstwa z mojej strony. Do pomocy nawet zaprzęgnął radczynię prawną. To była taka gra jak w amerykańskich filmach o dobrym i złym policjancie. On coś proponował, wychodził z inicjatywą i zaraz pytał radczyni jak to się ma do obowiązujących przepisów? Ona albo musiała to przeanalizować albo od razu stwierdzała, że tak nie może być.

    No, cóż? Przecież on chciał dobrze! To przepisy nie pozwalają na pewne posunięcia. Był zadowolony ze swojej przebiegłości. Miał swój cel i aby go osiągnąć gotów był posunąć się do wszystkiego. Bardzo szybko to pokazał. Kolejne rozmowy już nie były tak spokojne. W towarzystwie innych pracowników biura i zawsze sporządzano notatki z tych spotkań. Swoją postawą i zachowaniem chciał rozsiewać klimat może nie minionej epoki, kiedy to ci na stołkach mogli wszystko, a lud musiał słuchać, ale bardziej czasy starożytnego Rzymu. Chciał niczym cezar okazywać swą władzę. Był (i jest) narcystycznego usposobienia. Łechtało jego ego, gdy ktoś w przyjętej postawie własnego poniżenia prosił go o coś. Od jego woli musi wszystko zależeć.
    

     Podejmowane decyzje przez niego świadczyły zupełnie o czym innym. Coraz więcej osób zaczęło dostrzegać w nim karierowicza. Jedni, dla których ważniejsze jest koryto, czy obawa przed utratą pracy od własnych wartości zaczęła mu przytakiwać. Ci, którzy mieli czelność bronić swoich racji i dobrego imienia narażali się na jego niezadowolenie. Okazywał to różnie, do zwolnienia z pracy włącznie. 

     Nie może być, by złożone deklaracje przed dyrektorem nie były zrealizowane. Aby nie zmącić  wizerunku nadleśniczego konsekwentnie realizującego politykę obraną przez siebie, za stosowne stało się przekazywanie informacji ubarwionych, a czasem nie mających umocowania w rzeczywistości. Absurd przekazany w przekonywujący sposób na krótki czas może przybrać postać prawdy. To nic, że pierzchły gdzieś niczym zając dawne zdrowe wartości. Ważne, żeby zabłysnąć, chociażby na krótką chwilę i nasycić swoje ego szczęśliwego Narcyza.
    

piątek, 13 lutego 2015

Trójca - "Król kamuflażu i zwodzenia"

     Po raz drugi przeżywałem utratę pracy. Tylko, że tym razem sytuacja była nieodwracalna. Byłem naiwny w swoim myśleniu i ocenie innych, zwłaszcza Księciunia. Stałem się bezradny jak małe dziecko. Nie wiedziałem co mam dalej robić? Próbowałem jeszcze negocjacji z nim, ale to nic nie dało. Obiecał tylko, że nie będzie utrudniał mi w znalezieniu pracy, a może w przyszłości, gdy coś się zmieni i znajdzie się wakat, wrócę do pracy w tym nadleśnictwie.

     Teraz, z perspektywy czasu gdy pomyślę o tym, sam śmieję się z siebie, że byłem  taki głupi aby wierzyć w jego zapewnienia. Po prawie dwóch  tygodniach jakie potrzebowałem aby dojść do siebie, postanowiłem szukać pracy. Tylko gdzie? Nadal chciałem pracować w lasach. Prawie połowę życia spędziłem w nich i tak na dobrą sprawę tylko tu mogłem się odnaleźć. Rozpoczęło się szukanie. Zazwyczaj odpowiedź była jedna: nie ma etatu.

    Miałem trochę szczęścia. W nadleśnictwie Sulechów było zapotrzebowanie na podleśniczego. Oferowano również mieszkanie. Nie tracąc czasu umówiłem się na spotkanie z tamtejszym nadleśniczym i pełen nadziei pojechałem na rozmowę. Wszystko było dobrze. Praktycznie otrzymałem pracę. Ostateczną decyzję miałem otrzymać w ciągu tygodnia. Nadleśniczy z Sulechowa miał jeszcze zasięgnąć informacji na mój temat u Księciunia.

    Przez myśl przeszło mi, że ten może nagadać jakiś głupot. Zaraz po wyjściu z gabinetu nadleśniczego, zadzwoniłem do Księciunia. Poinformowałem, że znalazłem pracę, że będzie telefon w mojej sprawie i prosiłem go żeby nie utrudniał niepotrzebną gadaniną. "No, co ty, kolego?!" - usłyszałem - "Znalazłeś pracę i dobrze. Ja nie będę ci przeszkadzał"

   Było wszystko na odwrót. Minął tydzień, a odpowiedzi nie było. Zadzwoniłem do Sulechowa z zapytaniem, co jest. Usłyszałem od sekretarki, że odpowiedź jest odmowna. Tak! Księciunio zadziałał! Byłem rozgoryczony. Pozostało mi szukać dalej. Po wielu telefonach i odmownych odpowiedziach znowu udało się znaleźć zapotrzebowanie na podleśniczego. Tym razem w Chojnie.

   Sytuacja jakby powtórzyła się. Miejsce było i to od zaraz, ale po kontakcie telefonicznym tamtego nadleśniczego z Księciuniem, odpowiedź była odmowna.  Opowiedziałem o tym znajomemu z dotychczasowej pracy. Ponieważ znał się z tamtym nadleśniczym, przedzwonił do niego wyjaśniając mu całą sytuację. Dla mnie polecił jeszcze raz umówić się na rozmowę. Tak zrobiłem. W efekcie zostałem zatrudniony na okres próbny jednego roku bez możliwości otrzymania tam mieszkania.

    Gorączkowo zacząłem szukać jakiegoś lokum tam na miejscu. Znalazłem pokój z dostępem do łazienki w urokliwej miejscowości o nazwie Widuchowa. Tak się złożyło, że i praca była na miejscu, w leśnictwie o tej samej nazwie. Była szybka przeprowadzka i dziesiątego września 2007 roku rozpocząłem nową przygodę, w nowym, nieznanym dla mnie lesie, zupełnie innym od tego, w jakim dotychczas pracowałem. 

   Do domu przyjeżdżałem na soboty, aby w niedzielę wieczorem wracać na kwaterę. Było trudno, ale cieszyłem się pracą. Nowy las musiałem poznawać od nowa i uczyć się go. Z praktycznie litej sośniny teraz musiałem pracować w lesie bukowym. Sosny było niewiele. Wszystkiego musiałem uczyć się od nowa. Inaczej prowadzone były zabiegi. Nagle musiałem nauczyć się klas jakościowych występujących w drewnie liściastym. 

    Dwa lata później dotarła do mnie informacja, że Księciunio już nie jest nadleśniczym. Odwołany został ze stanowiska w trybie natychmiastowym za liczne przekręty. Chociaż nie powinno cieszyć się z czyjegoś upadku, jednak ta wiadomość uradowała mnie. Koniec z mobbingiem, który nadal stosował, pomimo że już nie byłem jego pracownikiem. Dokuczał sprawami z mieszkaniem. Naliczał zawyżony czynsz, nie prowadził remontów, czy napraw koniecznych. Jego zwolnienie było czymś radosnym dla mnie.

   Chyba za szybko cieszyłem się. Miejsce Księciunia zajął dotychczasowy zastępca. Wydawało mi się, że teraz będzie można z nim dogadać się w każdej sprawie. Przecież razem pracowaliśmy i niejedna butelka wódki wypita była wspólnie. Wydawało mi się! Nadal jednak byłem naiwny bez zmysłu właściwej oceny innych. To, co miało nastąpić przerosło wszelkie oczekiwania, a poczynania dwóch poprzednich nadleśniczych, Nemroda i Księciunia bledły w porównaniu z wyczynami nowego nadleśniczego. 




niedziela, 1 lutego 2015

Trójca - "Pijanica"

                                                    Księciunio

     Gdy byłem przyjmowany do pracy, on pojawił się na mojej drodze. Pracował tu już wcześniej, ale teraz został zastępcą nadleśniczego, a ja podlegałem bezpośrednio jemu. Z upływem czasu okazało się, że jest człowiekiem z kompleksami. Prześladowała go mania niższości. Wszędzie upatrywał okazji by móc komuś dogadać lub wykazać niedociągnięcia.

       Ponieważ dużo wcześniej ojciec jego był nadleśniczym, również i on obrał kierunek na las. Nie wiem czy był to jego wybór, czy sugestia ojca. Jako leśniczy był mierny w tym fachu. Również studia były umęczeniem dla niego i gdyby nie pomoc innych kolegów po fachu, prawdopodobnie nie ukończyłby ich. W efekcie mógł pochwalić się jedynie tytułem inżyniera przed nazwiskiem. Z czasem wielu z pracowników ochrzciło go mianem Księciunia.

     Otrzymawszy gabinet i biurko, gdy nie wyjechał w teren stwarzał pozory intensywnej pracy. Praktycznie nigdy nie podjął poważnej decyzji samodzielnie bez konsultacji z nadleśniczym, ewentualnie po rozpytaniu innych pracowników w tym temacie. Jeżeli udało mu się samodzielnie podjąć jakąś decyzję i okazało się, że nie do końca była trafiona, kręcił później lub wręcz wypierał się tłumacząc, że chodziło mu o zupełnie co innego i został źle zrozumiany.

    Po skomputeryzowaniu biura, przesiadywał godzinami przed komputerem i grał w pasjansa. Jego wypady w teren sprowadzały się do wyjazdu na szkółkę leśną za którą był odpowiedzialny. Swoimi przemyśleniami co do produkcji materiału sadzeniowego dezorganizował pracę szkółkarza. Czasami wypuszczał się w teren na spotkanie z leśniczym aby omówić "ważne" kwestie. Zazwyczaj wracał z takiego spotkania w stanie znacznego odurzenia alkoholowego.

      Miał słabość do picia. Podczas organizowanych spotkań piknikowych przez nadleśnictwo w gronie pracowników z rodzinami i często z mieszkańcami miasteczka, już na samym początku w dostrzegalny sposób dla wszystkich sygnalizował, że jest pod wpływem znacznego spożycia trunku. Były to entuzjastyczne wystąpienia z mikrofonem w ręku, kiedy to łamanym, melodyjno-bełkotliwym głosem oznajmiał jakieś wydarzenie. Było wtedy wesoło. Zdarzało się, że nie mogąc już ustać na nogach siadał na podstawionym krześle, bo przecież mikrofonu nie pozwalał sobie odebrać. Na siedząco kontynuował przemowę w praktycznie niezrozumiałym bełkocie do momentu aż niesforne krzesło zwalało go z siebie. Po tym następował spokój. Zaciągano go do namiotu dla vipów lub odwożono do domu.

     Kilkakrotnie zdarzyło się, że zaszczycił mnie swoją obecnością. Domyślałem się, że były dwa powody takiej wizytacji. Albo był skacowany i szukał lekarstwa, albo miał ochotę by następnego dnia być na kacu. Po zaopatrzeniu się w co trzeba i zajechaniu w ustronny leśny zakątek można było przystąpić do degustacji. Po kolejnym opróżnieniu plastikowego kubka z drogocennym napojem następowała metamorfoza mojego pryncypała. Nagle okazywało się, że jestem jednym z lepszych leśniczych, wszystko w pracy przebiega jak należy, nie ma żadnych zastrzeżeń i zawsze mogę liczyć na jego pomoc i przychylność.

    Wiedziałem, że to nie on mówi lecz ten wysokooktanowy trunek. Gdy przestanie działać, nic nie będzie pamiętał. Pamiętał jednak zdarzenie z ustrzelonym bykiem jelenia. Zwracał kilkakrotnie dla mnie uwagę, że nie powinienem o takich rzeczach paplać. Teraz po latach jestem przekonany, że jedną z tych trzech osób to był on. Bał się następstw jakie mogłyby być gdyby to zdarzenie rozniosło się dalej. Widocznie cały czas prześladowało go to zdarzenie bo w efekcie postanowił ukręcić temu łeb.

     W połowie pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku w lasach doszło do pewnych zmian. W wyniku reorganizacji w jednych miejscach znikały leśnictwa, w inny tworzono nowe. Tak było i w moim nadleśnictwie. Najpierw odłączono cały obręb, który wszedł w skład nowo utworzonego nadleśnictwa. Później obszar dwóch leśnictw włączono do innych ustalając nowe granice. Powstała nadwyżka wśród kadry. Wtedy Księciunio odwołał mnie ze stanowiska leśniczego i zatrudnił na stanowisku podleśniczego na tym samym leśnictwie. Moje miejsce zajął młody, niedoświadczony leśniczy ze zlikwidowanego leśnictwa.

    To był pierwszy krok w jego planach. Teraz sprawy następowały szybko. Ponieważ nadleśniczy, zagorzały łowca Nemrod, dostał wylewu, (z powodu zbyt wielu niejasnych posunięć i kombinacji, sprzedając surowiec przy niekorzystnych umowach dla nadleśnictwa przynoszących kilkuset tysięczne straty niemożliwe do odzyskania, sam zapędził się w kąt bez wyjścia i będąc w ciągłym stresie organizm nie wytrzymał tego) miejsce jego zajął Księciunio. Najpierw pełniący obowiązki. Dopiero po dwóch latach otrzymał pełną nominację.

     Aby swój plan urzeczywistnić zaczął od rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na mój temat. Pomagał mu w tym w gorliwy sposób nowo powołany leśniczy na moje miejsce, któremu podlegałem. Chodziło mu o skłócenie ze mną miejscowej ludności. Przyszło im to bardzo łatwo. Ludzie wyrabiali gałęziówkę na zrębach. Po wykupieniu asygnaty spokojnie zwozili pozyskany surowiec na posesje. Do akcji wkraczała wtedy straż leśna. Okazywało się w trakcie kontroli, że w gałęziówce jest jakaś ilość grubizny nie wykazanej na asygnacie. Pisano mandaty, albo kierowano sprawę do sądu. Nagle wieś obiegała informacja, że to ja nasłałem straż leśną.

    W takich sytuacjach obraz szybko zmieniał się. On, dobry leśniczy nie wykazywał na asygnacie grubizny aby nie było drogo. Pozwalał zabrać ją ukrytą w gałęziach. Ja z zemsty donosiłem do straży. Najbardziej chamskie zagranie, ale odnosiło oczekiwany skutek. Ludzie zaczęli odwracać się ode mnie jak od trędowatego. 

     Zaczęły powstawać notatki służbowe pisane przez leśniczego. Każdy powód był dobry aby postawić mnie w złym świetle. Jak mogę polemizować z leśniczym na jakiś temat. On wydaje polecenia, a ja mam słuchać i wykonywać! Jak ośmielam się podważać jego autorytet?!

   Tradycją było, że po skończonych zalesieniach organizowano spotkanie przy ognisku z wszystkimi, którzy sadzili. Były kiełbaski i coś do przepłukania gardła. Będąc leśniczym corocznie organizowałem takie spotkania. Zawsze było wesoło. Kobiety uplatały wianki dla mnie i dozorującego podleśniczego. Dekorując nimi śpiewały satyryczne piosenki o tym co w trakcie zalesień wydarzyło się. Były opowiadania i przypominanie śmiesznych wydarzeń. Często kobiety zatrudnione przy zalesieniach na tą okazję piekły ciasto i przygotowywały jeszcze coś do zjedzenia. Po zakończeniu rozchodziliśmy się do domów, życząc sobie spotkania w następnym roku przy następnych zalesieniach.

    Podobnie było i w tym, 2007 roku. Zebraliśmy się nad jeziorem. Było tam śniadanisko dla myśliwych, z którego skorzystaliśmy. Paliło się ognisko. Na długim stole pojawiły się wypieki, napoje. Przyjechał nowy leśniczy przywożąc również ze sobą butelkę wódki. W trakcie imprezy poprosiłem go o dwa dni wolnego. Miałem sprawę do załatwienia. Wyraził zgodę. 

    Następnego dnia zadzwonił do mnie polecając przyjechać na powierzchnię w pilnej sprawie. Polecił na nowo zasadzonych zrębach wykopać dołki chwytne na szeliniaka i wyłożyć w nich sosnowe krążki. Przecież miałem wolne! Miałem to zrobić i wtedy będę miał wolne. Motywował to tym, że jest ciepło i zachodzi obawa, że szeliniak będzie aktywny, a zbliżają się święta wielkanocne i nikt tego nie zrobi. No cóż? Przystąpiłem do pracy. 

    Nie zdawałem sobie sprawy, że był to tylko wybieg w planie Księciunia. Po sprawdzeniu w jakim jestem stanie, a po wczorajszej imprezie można było określić go na "wczorajszy" informacja trafiła do niego. Pół godziny później był na powierzchni samochód z zastępcą, inżynierem nadzoru i strażnikiem leśnym. Teraz wiem, że mogłem z nimi nie rozmawiać, tylko zjechać do domu. Wtedy spanikowałem pod wpływem ataku ze strony zastępcy. Nawet zmusił mnie do opisania całego zdarzenia od dnia wczorajszego. Tydzień później wezwany zostałem do nadleśnictwa. Księciunio z nieopisaną wręcz radością poinformował mnie, że musimy rozstać się. Pozwolił mi w swej dobroci wybrać sposób rozstania. Dyscyplinarne rozwiązanie umowy o pracę, lub mogę sam się zwolnić. Nie było żadnego zmiłuj się! Zastępca stwierdził, że nie widzi możliwości dalszej naszej współpracy.

   I tak zostałem bez pracy. Ale to nie był jeszcze koniec naszych kontaktów.