niedziela, 1 lutego 2015

Trójca - "Pijanica"

                                                    Księciunio

     Gdy byłem przyjmowany do pracy, on pojawił się na mojej drodze. Pracował tu już wcześniej, ale teraz został zastępcą nadleśniczego, a ja podlegałem bezpośrednio jemu. Z upływem czasu okazało się, że jest człowiekiem z kompleksami. Prześladowała go mania niższości. Wszędzie upatrywał okazji by móc komuś dogadać lub wykazać niedociągnięcia.

       Ponieważ dużo wcześniej ojciec jego był nadleśniczym, również i on obrał kierunek na las. Nie wiem czy był to jego wybór, czy sugestia ojca. Jako leśniczy był mierny w tym fachu. Również studia były umęczeniem dla niego i gdyby nie pomoc innych kolegów po fachu, prawdopodobnie nie ukończyłby ich. W efekcie mógł pochwalić się jedynie tytułem inżyniera przed nazwiskiem. Z czasem wielu z pracowników ochrzciło go mianem Księciunia.

     Otrzymawszy gabinet i biurko, gdy nie wyjechał w teren stwarzał pozory intensywnej pracy. Praktycznie nigdy nie podjął poważnej decyzji samodzielnie bez konsultacji z nadleśniczym, ewentualnie po rozpytaniu innych pracowników w tym temacie. Jeżeli udało mu się samodzielnie podjąć jakąś decyzję i okazało się, że nie do końca była trafiona, kręcił później lub wręcz wypierał się tłumacząc, że chodziło mu o zupełnie co innego i został źle zrozumiany.

    Po skomputeryzowaniu biura, przesiadywał godzinami przed komputerem i grał w pasjansa. Jego wypady w teren sprowadzały się do wyjazdu na szkółkę leśną za którą był odpowiedzialny. Swoimi przemyśleniami co do produkcji materiału sadzeniowego dezorganizował pracę szkółkarza. Czasami wypuszczał się w teren na spotkanie z leśniczym aby omówić "ważne" kwestie. Zazwyczaj wracał z takiego spotkania w stanie znacznego odurzenia alkoholowego.

      Miał słabość do picia. Podczas organizowanych spotkań piknikowych przez nadleśnictwo w gronie pracowników z rodzinami i często z mieszkańcami miasteczka, już na samym początku w dostrzegalny sposób dla wszystkich sygnalizował, że jest pod wpływem znacznego spożycia trunku. Były to entuzjastyczne wystąpienia z mikrofonem w ręku, kiedy to łamanym, melodyjno-bełkotliwym głosem oznajmiał jakieś wydarzenie. Było wtedy wesoło. Zdarzało się, że nie mogąc już ustać na nogach siadał na podstawionym krześle, bo przecież mikrofonu nie pozwalał sobie odebrać. Na siedząco kontynuował przemowę w praktycznie niezrozumiałym bełkocie do momentu aż niesforne krzesło zwalało go z siebie. Po tym następował spokój. Zaciągano go do namiotu dla vipów lub odwożono do domu.

     Kilkakrotnie zdarzyło się, że zaszczycił mnie swoją obecnością. Domyślałem się, że były dwa powody takiej wizytacji. Albo był skacowany i szukał lekarstwa, albo miał ochotę by następnego dnia być na kacu. Po zaopatrzeniu się w co trzeba i zajechaniu w ustronny leśny zakątek można było przystąpić do degustacji. Po kolejnym opróżnieniu plastikowego kubka z drogocennym napojem następowała metamorfoza mojego pryncypała. Nagle okazywało się, że jestem jednym z lepszych leśniczych, wszystko w pracy przebiega jak należy, nie ma żadnych zastrzeżeń i zawsze mogę liczyć na jego pomoc i przychylność.

    Wiedziałem, że to nie on mówi lecz ten wysokooktanowy trunek. Gdy przestanie działać, nic nie będzie pamiętał. Pamiętał jednak zdarzenie z ustrzelonym bykiem jelenia. Zwracał kilkakrotnie dla mnie uwagę, że nie powinienem o takich rzeczach paplać. Teraz po latach jestem przekonany, że jedną z tych trzech osób to był on. Bał się następstw jakie mogłyby być gdyby to zdarzenie rozniosło się dalej. Widocznie cały czas prześladowało go to zdarzenie bo w efekcie postanowił ukręcić temu łeb.

     W połowie pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku w lasach doszło do pewnych zmian. W wyniku reorganizacji w jednych miejscach znikały leśnictwa, w inny tworzono nowe. Tak było i w moim nadleśnictwie. Najpierw odłączono cały obręb, który wszedł w skład nowo utworzonego nadleśnictwa. Później obszar dwóch leśnictw włączono do innych ustalając nowe granice. Powstała nadwyżka wśród kadry. Wtedy Księciunio odwołał mnie ze stanowiska leśniczego i zatrudnił na stanowisku podleśniczego na tym samym leśnictwie. Moje miejsce zajął młody, niedoświadczony leśniczy ze zlikwidowanego leśnictwa.

    To był pierwszy krok w jego planach. Teraz sprawy następowały szybko. Ponieważ nadleśniczy, zagorzały łowca Nemrod, dostał wylewu, (z powodu zbyt wielu niejasnych posunięć i kombinacji, sprzedając surowiec przy niekorzystnych umowach dla nadleśnictwa przynoszących kilkuset tysięczne straty niemożliwe do odzyskania, sam zapędził się w kąt bez wyjścia i będąc w ciągłym stresie organizm nie wytrzymał tego) miejsce jego zajął Księciunio. Najpierw pełniący obowiązki. Dopiero po dwóch latach otrzymał pełną nominację.

     Aby swój plan urzeczywistnić zaczął od rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na mój temat. Pomagał mu w tym w gorliwy sposób nowo powołany leśniczy na moje miejsce, któremu podlegałem. Chodziło mu o skłócenie ze mną miejscowej ludności. Przyszło im to bardzo łatwo. Ludzie wyrabiali gałęziówkę na zrębach. Po wykupieniu asygnaty spokojnie zwozili pozyskany surowiec na posesje. Do akcji wkraczała wtedy straż leśna. Okazywało się w trakcie kontroli, że w gałęziówce jest jakaś ilość grubizny nie wykazanej na asygnacie. Pisano mandaty, albo kierowano sprawę do sądu. Nagle wieś obiegała informacja, że to ja nasłałem straż leśną.

    W takich sytuacjach obraz szybko zmieniał się. On, dobry leśniczy nie wykazywał na asygnacie grubizny aby nie było drogo. Pozwalał zabrać ją ukrytą w gałęziach. Ja z zemsty donosiłem do straży. Najbardziej chamskie zagranie, ale odnosiło oczekiwany skutek. Ludzie zaczęli odwracać się ode mnie jak od trędowatego. 

     Zaczęły powstawać notatki służbowe pisane przez leśniczego. Każdy powód był dobry aby postawić mnie w złym świetle. Jak mogę polemizować z leśniczym na jakiś temat. On wydaje polecenia, a ja mam słuchać i wykonywać! Jak ośmielam się podważać jego autorytet?!

   Tradycją było, że po skończonych zalesieniach organizowano spotkanie przy ognisku z wszystkimi, którzy sadzili. Były kiełbaski i coś do przepłukania gardła. Będąc leśniczym corocznie organizowałem takie spotkania. Zawsze było wesoło. Kobiety uplatały wianki dla mnie i dozorującego podleśniczego. Dekorując nimi śpiewały satyryczne piosenki o tym co w trakcie zalesień wydarzyło się. Były opowiadania i przypominanie śmiesznych wydarzeń. Często kobiety zatrudnione przy zalesieniach na tą okazję piekły ciasto i przygotowywały jeszcze coś do zjedzenia. Po zakończeniu rozchodziliśmy się do domów, życząc sobie spotkania w następnym roku przy następnych zalesieniach.

    Podobnie było i w tym, 2007 roku. Zebraliśmy się nad jeziorem. Było tam śniadanisko dla myśliwych, z którego skorzystaliśmy. Paliło się ognisko. Na długim stole pojawiły się wypieki, napoje. Przyjechał nowy leśniczy przywożąc również ze sobą butelkę wódki. W trakcie imprezy poprosiłem go o dwa dni wolnego. Miałem sprawę do załatwienia. Wyraził zgodę. 

    Następnego dnia zadzwonił do mnie polecając przyjechać na powierzchnię w pilnej sprawie. Polecił na nowo zasadzonych zrębach wykopać dołki chwytne na szeliniaka i wyłożyć w nich sosnowe krążki. Przecież miałem wolne! Miałem to zrobić i wtedy będę miał wolne. Motywował to tym, że jest ciepło i zachodzi obawa, że szeliniak będzie aktywny, a zbliżają się święta wielkanocne i nikt tego nie zrobi. No cóż? Przystąpiłem do pracy. 

    Nie zdawałem sobie sprawy, że był to tylko wybieg w planie Księciunia. Po sprawdzeniu w jakim jestem stanie, a po wczorajszej imprezie można było określić go na "wczorajszy" informacja trafiła do niego. Pół godziny później był na powierzchni samochód z zastępcą, inżynierem nadzoru i strażnikiem leśnym. Teraz wiem, że mogłem z nimi nie rozmawiać, tylko zjechać do domu. Wtedy spanikowałem pod wpływem ataku ze strony zastępcy. Nawet zmusił mnie do opisania całego zdarzenia od dnia wczorajszego. Tydzień później wezwany zostałem do nadleśnictwa. Księciunio z nieopisaną wręcz radością poinformował mnie, że musimy rozstać się. Pozwolił mi w swej dobroci wybrać sposób rozstania. Dyscyplinarne rozwiązanie umowy o pracę, lub mogę sam się zwolnić. Nie było żadnego zmiłuj się! Zastępca stwierdził, że nie widzi możliwości dalszej naszej współpracy.

   I tak zostałem bez pracy. Ale to nie był jeszcze koniec naszych kontaktów. 


    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz