środa, 9 grudnia 2015

Ślepa Temida

   Minęło kilka miesięcy i w tym czasie zaszło kilka zmian dość istotnych. W czerwcu doszło, można powiedzieć, do przełomu i w toczącej się od 2012 roku sprawie o eksmisję ostatecznie zapadł wyrok: opuścić lokal w Bargowie. I od tego momentu sprawy zaczęły toczyć się szybko. Zadziwiająco szybko! Ale po kolei.

   Po roku od założenia przez Nadleśnictwo Cybinka sprawy o eksmisję z lokalu w Bargowie, Sąd Rejonowy w Międzyrzeczu, Zamiejscowy Wydział Cywilny w Sulęcinie 10 września 2013 roku orzekł eksmisję z prawem do lokalu socjalnego. Od tego wyroku została złożona apelacja do Sądu Okręgowego w Gorzowie Wielkopolskim, również przez gminę Torzym.

   Po prawie pięciu miesiącach odbyło się posiedzenie sądu, który dostrzegł pewne błędy w rozpatrywaniu sprawy przez sąd niższej instancji i zwrócił ją do ponownego rozpatrzenia. Tym błędem, który miał tak wielkie znaczenie dla Sądu Okręgowego było to, że Sąd Rejonowy mylnie podał iż wspólnie z żoną jesteśmy opiekunami prawnymi dla dziewczynki będącej pod naszą opieką, co w rzeczywistości nie odzwierciedla prawdy, bo opiekunem prawnym jest tylko żona.

   Natomiast żadnego znaczenia dla sądu nie miał fakt, że przedstawiona przez Nadleśnictwo Cybinka umowa najmu lokalu z 1994 roku była sfałszowana. Sąd Rejonowy rozpatrzył na nowo sprawę i prostując informację o opiekunie prawnym w dniu 25 listopada 2014 roku wydał identyczny wyrok jak sprzed roku. Odnosząc się do zarzutu sfałszowania umowy mimo przedstawienia oczywistych faktów stwierdził, że dla sądu fakt jej "rzekomego sfałszowania" nie ma istotnego znaczenia. 

   W sposób dobitny Temida pokazała swoją ślepotę, a może i coś więcej! A może jakaś zmowa lojalnościowa aby nie podważać wcześniejszego orzeczenia kolegi? A może to tylko tu w Sulęcinie mają takie podejście do sprawy? Ponowna apelacja od wyroku. Również i gmina Torzym odwołała się od tego wyroku ale nie ze względu, że sporna umowa została sfałszowana, ale że ma zapewnić lokal również dla naszych wnuczek, zameldowanych i mieszkających z nami.


   Na czym polegało fałszerstwo? Można to prześledzić porównując umowę na ten sam lokal, ale zawartą 13 lat później, w 2007 roku. Zajmowana przeze mnie leśniczówka przeszła modernizację w 1999 roku i umowa z 2007 roku zawierała nowe dane. Tylko, że umowa z 1994 roku też je posiadała. Dotyczy to wielkości lokalu i poszczególnych pomieszczeń. Niektóre z nich powstały w 1999 roku w wyniku modernizacji. Również ta pierwsza umowa posiadała zapis o garażu, którego w tamtym czasie nie było. Został wybudowany w 2000 roku.


   Co ciekawe, umowa z 1994 roku sporządzona została na drukach powstałych rok później i zatwierdzonych do użytku. Również w tej umowie powoływano się na rozporządzenia Ministra Środowiska wydane w roku 1995. Jakże przewidujący był sporządzający tą umowę! A wybiegał w swoich przewidywaniach tak daleko do przodu, że zameldował w tym lokalu osobę, która urodzi się dopiero w 2002 roku!

   Sąd również nie zwrócił uwagi na to, że umowa jest podpisana też przez inną osobę wynajmującą. To może świadczyć tylko o tym, że w sposób nieumiejętny sporządzono ksero ostatniej strony umowy zawierającej podpis i pieczęć nieżyjącego już nadleśniczego, który z kimś zawarł taką umowę. Świadczy to również, że umowa została sporządzona znacznie później niż w 1994 roku. 

   Ponieważ Nadleśnictwo Cybinka zagubiło umowę z tamtego okresu, sporządziło inną z błędnymi danymi na potrzeby kontroli, która miała miejsce w 2006 roku. I tą też umową posłużyło się w sądzie.

   Dochodzimy do 8 czerwca 2015 roku. W związku ze złożoną apelacją  od wyroku, odbywa się posiedzenie Sądu Okręgowego, który wydaje ostateczny wyrok, już prawomocny. Nakazuje jak w poprzednich dwóch przypadkach eksmisję z lokalu. Przyznaje lokal socjalny dla mnie, żony i naszej podopiecznej, odmawiając równocześnie wnuczkom co było żądaniem gminy.

   I teraz wszystko potoczyło się błyskawicznie. Burmistrz deklarując wcześniej brak mieszkań socjalnych, jakichkolwiek, znając sytuację rodziny mimo, że nie był obligowany żadnym terminem ( w wyroku w tym temacie widnieje zapis: wstrzymuje wykonanie wyroku w zakresie eksmisji (...) do czasu złożenia przez Gminę Torzym oferty zawarcia z pozwanym umowy najmu lokalu socjalnego) nagle proponuje jeden pokój.

   Zbieg okoliczności? Czyjś fart, a mój pech? Nie pomaga nawet rozmowa z burmistrzem na temat warunków, że jest małoletnia i potrzebuje odpowiednich warunków również do nauki. Burmistrz stał się praworządnym strażnikiem prawa i jego wykonawcą. Względy międzyludzkie w tym przypadku nie miały znaczenia. Podobnie jak Temida stał się ślepy na wszystkie argumenty.  

czwartek, 4 czerwca 2015

Polak umie

   Codziennie zawaleni jesteśmy wieloma problemami. Co dnia musimy stawiać czoła nowym wyzwaniom, kończyć rozpoczęte sprawy. Często nie mamy czasu zastanowić się nad wieloma sytuacjami, których byliśmy świadkami. Takie życie!

   Gdy znajdziemy trochę czasu aby poświęcić więcej uwagi jakiemuś zdarzeniu dociera do nas, że pewne stereotypy nadal obowiązują i mają mocno zakorzeniony byt historyczny. Jest tak w każdej dziedzinie naszego życia.

   Przykładem może być wspomniana już kilka razy "budowa szamba". Prace idą jak przez mękę lub jakiejś grudzie. Brak konkretnych ustaleń. Wykonywane prace są bez przemyśleń i jakiegoś porządku. Świadczy to nie tylko o nieracjonalnych rozwiązaniach w przygotowanym planie robót, ale też o miernej fachowości firmy wykonującej te prace. Takim sposobem firma nie tylko nie przynosi oczekiwanego zysku, ale generuje  własne straty. Przykładem niech będzie zdarzenie z jednego dnia.

   Czyż nie jest to takie "nasze, polskie"?

środa, 3 czerwca 2015

Na wesoło

   Nasze życie przebiega jakby wielotorowo. Albo inaczej, nawet w poważnych sytuacjach można dostrzec elementy śmieszne, czy też zaskakujące. Często wynika to z tego, że nie zastanawiamy się nad tym co robimy. Sami nie uwierzylibyśmy w nasze spontaniczne zachowanie.

   Przyglądam się "budowie" szamba na  posesji, którą zajmuję. Dochodzi do dziwnych zachowań będących tam osób. Poza tym, że brak jest przestrzegania jakichkolwiek przepisów bhp to jest wesoło. I może w tym wszystkim o to chodzi. Bo po co zwracać uwagę na jakieś przepisy? Gdy stanie się coś złego, będzie czas na martwienie się. A tym czasem bawmy się!


sobota, 30 maja 2015

Według projektu

   Człowiek uczy się całe życie. Tak mówią, ale to prawda. W każdym aspekcie życia. Wydawało mi się, że wszędzie i wszystkich obowiązują przepisy. Dziś mam na myśli przepisy bhp, jak też inne przepisy mające zapobiegać powstaniu nieszczęścia.

   Ruszyły prace związane z szambem. Można o tym przeczytać na blogu: Projekt "Szambo". Teraz chcę powiedzieć o tym jak mają się wykonywane prace z przestrzeganiem przepisów. Sam nie wszystko rozumiem do końca, ale może wynika to z jakimiś zmianami o których nie wiem.

   Projekt zakłada, że pierwsza studzienka, która połączy dwie rury kanalizacyjne ma być umiejscowiona praktycznie przy samej ścianie murowanego ganku. Projektant nie uwzględnił również rosnącego tuż przy wskazanym miejscu na studzienkę dorodnego świerka srebrzystego (wysokość około 9 metrów, średnica pnia jakieś 20 centymetrów).

Ponieważ robotnicy są od wykonania zleconej pracy, więc zaczęli kopać we wskazanym planami miejscu. Oczywiście napotkali korzenie spokojnie rosnącego świerka od dwudziestu lat. Nie było innego wyjścia jak obciąć je. (Inne wyjście było, tylko nie uwzględnił tego projektant). Przy kopaniu pomagała koparka. Nieoczekiwanie pojawiła się jakaś plastikowa rura, nigdzie nie zaznaczona. Okazało się, że to rura doprowadzająca wodę do budynku. Udało się jej nie uszkodzić! Kopano nadal aby znaleźć rury kanalizacyjne. Podkopano się pod sam ganek.

   No, cóż? Studzienka ważniejsza niż ganek. To, że ziemia w każdej chwili może osunąć się (jest to leśna gleba, słabo zwięzły piasek) nie jest brane pod uwagę. A wtedy nie wiadomo jak zachowa się ganek, który nie posiada solidnego fundamentu. Ale co tam! Projektant tak postanowił i nawet umieścił w projekcie klauzulę, że plany zostały wykonane zgodnie z obowiązującymi zasadami, co poświadczył własnym nazwiskiem. Widocznie jest przekonany, że murujący ganek wykonali solidnie swoją pracę. Teraz mamy podkopany ganek z jednej strony i świerk z podciętym systemem korzeniowym. Pośrodku będzie studzienka.

   Ach tam! Czegoż to się teraz nie robi? Mała głowa by to zrozumieć!

   Następnym, niezrozumiałym dla mnie posunięciem jest zrobiony wykop pod zbiornik szamba. Ponieważ zaplanowano jego usytuowanie w najwyższym punkcie posesji, należało zrobić odpowiedni wykop. 

   Niższa rura kanalizacyjna (na zdjęciu widać jej fragment) znajduje się 2 metry poniżej poziomu gruntu. Miejsce pod zbiornik jest wzniesione jakieś 70 centymetrów wyżej niż te przy ganku. Uwzględniając spad rur (w projekcie na odcinku prawie 27 metrów wynosić ma 1,5%) łatwo obliczyć. że górna część zbiornika musi znaleźć się około 2,5 metra poniżej poziomu gruntu w tamtym miejscu. Przyjmując wysokość zbiornika około 2 metrów, wykop powinien mieć jakieś 4,5 metra głębokości.

   Przystąpiono do kopania i wykop powstał. Konkretny, ponieważ leśna ziemia się osypywała jego gabaryty wzrosły.
 
    I nie ma w tym nic dziwnego poza tym, że wykop znalazł się w pobliżu ogromnej sosny. Wysokość około 26 metrów, średnica pnia około 40 centymetrów. Jej pewnie też nie zauważył projektant. W dokumentacji nie ma wzmianki co należy z nią zrobić. Również zarówno wykonawca prac, jak i wynajęty człowiek z koparką nie widzieli zagrożenia mogącego się nagle pojawić. Na moje sugestie aby przed zrobieniem wykopu wyciąć ją nie zrobiły żadnego wrażenia.

    Dlatego zastanawia mnie czy obowiązują nas jakiekolwiek przepisy, czy też nie? Sosna jest znacznie odchylona od pionu i ze znacznie większą koroną po stronie, w którą się pochyla niż po stronie przeciwnej. W każdej chwili poddana działaniu większego podmuchu wiatru może wywrócić się. I chyba jej stabilność po zakopaniu zbiornika nie będzie taka jak przedtem. Czy zastanawiał się nad tym projektant? A gdy się zdarzy, że po zakończeniu prac sosna wywróci się powodując zagrożenie dla mogących przebywać w pobliżu domowników, jakie będzie wytłumaczenie?



 








                                      
 

  

czwartek, 7 maja 2015

Zamieszkujesz bez umownie, to szufluj!

    Perturbacji z szambem, znajomym fetorkiem i skażoną wodą ciąg dalszy. Takich wpisów być nie powinno, ale żyjemy w kraju szlachty i wszystko może wydarzyć się. Jako potomkowie zadziornych naszych pradziadów coś w genach po nich odziedziczyliśmy. Jesteśmy panami swoich małych włości i gdy nadarza się okazja dajemy o tym znać wszem i wobec. 

    O całej sytuacji pisałem już wcześniej i kilkakrotnie. Nie będę zatem przypominał od początku wszystkiego. Nadmienię tylko, że mój były zakład pracy uważa, a w zasadzie jedna osoba będąca tam tym najważniejszym szlachciurom, że mimo pobieranych opłat czynszowych (dla poprawności historycznej - odszkodowania za bezumowne zajmowanie lokalu) nie jest zobowiązane do stosowania się w tym przypadku do zapisów Ustawy z 21 czerwca 2001 r. o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego.

    Jeżeli ktoś zapytałby, dlaczego? - odpowiedź jest jedna. W tym haziajstwie wykładnią prawa i wszelkich przepisów jest pierwszy szlachciura i on tak zadecydował. Stwierdził, że jak nie chcę wąchać "domowych" zapachów to niech sam sobie przepcham zapchaną rurę. (Tekst w dowolnym tłumaczeniu po przekazaniu w tym temacie postanowienia przez podwładną tego pana).

    Zatem cóż pozostało? Zamieszczam filmik poglądowy jak to wygląda. (Ta pani szuflująca otrzymała reprymendę za nie stosowanie się do przepisów BHP. Szuflując nie posiadała stroju roboczego ochronnego, maski, a nawet rękawic!).

  

    Jest też dobra wiadomość. Jednak od poniedziałku (jeszcze nie powiem od którego aby nie robić zamieszania) wchodzi ekipa i powstanie nowe szambo! Z całą pewnością wydarzenie to będę codziennie monitorował i poświęcę specjalne miejsce na tym blogu.

wtorek, 5 maja 2015

Niczym "głupi Jaś"

   Opisując ostatnie wydarzenia, pisałem o uporczywej i śmierdzącej sprawie. Nie tylko dosłownie śmierdzącej z racji tego, że dotyczy szamba, ale i śmierdzącej w kontekście zakończenia tej sprawy. Po ostatniej rozmowie z pracownicą nadleśnictwa i jej beztroskim podejściem do sprawy wypływał tylko jeden wniosek. Mianowicie tak wszystko miało się potoczyć. I chyba nie będę daleki od prawdy gdy powiem, że już po przetargu na wykonanie nowego szamba i po lustracji w terenie przez potencjalnego wykonawcę, wiadome było przynajmniej dla szefa nadleśnictwa, że szambo nie zostanie wybudowane.

    Nie chcę też mówić, że zostały również omówione dalsze postępowania. Znowu zatriumfował "geniusz" Narcyza! I że nie mylę się, dowodem jest pismo, które otrzymałem. Ale powoli. Gdy wyznaczony termin dobiegał końca napisałem pismo w tej sprawie, tak ze wskazaniem braku efektów, jak i wskazaniem na mogące nastąpić efekty. Sporządzone i wysłane było 29 kwietnia. Później rozmowa z panią z nadleśnictwa i już błyskawiczna odpowiedź w tej sprawie.

   Od razu można to utożsamić z przysłowiowym "głupim Jasiem". Chociaż w założeniu autora odpowiedzi "geniusz" jego nie wzniósł się na wyżyny, to jest z jego punktu widzenia sprawa wytłumaczona. Nadleśnictwo zrobiło co należało. Ogłosiło przetarg na wykonanie szamba, wyłoniło wykonawcę i nie ponosi odpowiedzialności za dalsze postępowanie. Chciało dobrze lecz wykonawca nie wywiązał się z umowy. Teraz być może zostanie nałożona na niego kara, jak oświadczyła rozbrajająco pani z nadleśnictwa. Czy można mieć pretensję do Jasia?

   Tylko gdzie przez tyle miesięcy chowało się zainteresowanie postępem zleconych prac? Dlaczego nie ingerowano wcześniej, gdy nic nie działo się? Ale po co? Taki może był plan. Czy ktoś śmie zarzucić Nadleśnictwu złą wolę? Mało tego! Nadleśnictwo w dalszym ciągu jest zainteresowane "pomimo braku zobowiązania do zapewnienia (...) standardów wyposażenia mieszkania przewidzianych dla lokatorów Nadleśnictwa (ja nie należę do lokatorów)(...) nadal podtrzymuje propozycję najmu (mnie oraz mojej rodzinie) lokalu położonego w Sądowie (...) w którym - GENIALNE!- nie stwierdzono jakichkolwiek zanieczyszczeń wody pitnej, (...)." - (fragment treści otrzymanego pisma).
    W zakończeniu czytamy: Reasumując, uznaję iż wszelkie konieczne czynności w przedmiotowej sprawie zostały podjęte.

    Nic dodać, nic ująć! Jak Piłat umył ręce swym geniuszem, zamiast wodą. Teraz pewnie dopracowuje dalsze posunięcia co do sposobu i treści odpowiedzi dla Burmistrza Gminy Torzym, jak też Sanepidu w sprawie deklarowanej budowy nowego szamba, którego nie ma.
Darz Bór!
 

sobota, 2 maja 2015

O ignorancji

   Czasami w naszym życiu pojawia się ktoś, którego lepiej żeby nie było! Jeżeli jeszcze z racji zajmowanego stanowiska swoim zachowaniem, podejmowaniem decyzji i niewytłumaczalnym uporem w jakimś stopniu ma wpływ na nasze życie i jest to wpływ negatywny, to tym bardziej mamy powód by czuć niechęć do takiej osoby. Nawet gdy na początku mieliśmy dla niej poszanowanie, to swoją postawą zmieniła to. 

   Jeszcze bardziej niezrozumiałe jest, wręcz szokujące, że tłumacząc swoje niewłaściwe postępowanie znajduje poparcie i aplauz swoich zwierzchników. Jest ignorantem w stosunku do zdrowych i przyjętych w społeczeństwie zasad i inni jakby tego nie dostrzegali. Nawet staje się dla takich osób wzorcem do naśladowania. A to oznacza, że osoby takie pozbawione są swoich zasad i zrobią wszystko aby się przypodobać temu jednemu.

   Swego czasu pisałem o problemie z szambem. I niby wszystko wskazywało, że przestanie on niebawem istnieć, ale były to tylko pozory. I chociaż od samego początku wiedziałem o tym, wręcz byłem przygotowany na kolejną zagrywkę nadleśniczego, to zastanawia mnie jak jeszcze długo będzie wodził wszystkich za nos? 

   Zostały poczynione pewne ustalenia. Tak naprawdę będące zobowiązaniami z konkretnymi terminami. Już nie ze mną, ale z Gminą Torzym. Takie zobowiązania wynikały też chociażby ze zwykłej przyzwoitości. Nadleśnictwo zobowiązało się do końca kwietnia tego roku wykonać nowe szambo nie zagrażające ludziom i środowisku. Przez szereg lat zatruwane było środowisko i wody, które wypełniały wioskowe studnie. Przynajmniej kilka tych najbliżej szamba.

   Zainteresowanych zapewniał, że jest już wykonawca i wszystko przebiega zgodnie z ustaleniami. (O tych ustaleniach nie wiemy i nie dajmy się zmylić, że chodzi o te oficjalne). Do przetargu doszło pod koniec zeszłego roku. Czy po zakończeniu procedury przetargowej zlecający nie ma już obowiązku interesowania się postępem zleconych prac?

   Mija miesiąc, drugi i następny i nic się nie dzieje. Zapewniany jestem, że od poniedziałku (tylko nie wiadomo, od którego) wchodzi firma i rozpoczynają się prace. Ostatnio pani praktycznie odpowiedzialna za te sprawy, w rozmowie telefonicznej rozbrajająco i swobodnie zapewnia, że prace zostaną wykonane zgodnie z ustaleniami i szambo zostanie wybudowane w terminie. Rozmowa miała miejsce 29 kwietnia tego roku.

   A co będzie, gdy nie wykona prac? - zapytałem. Zapłaci karę. - odparła beztrosko. A może właśnie o to chodzi? Wykonawca nie wywiązał się ze zobowiązania i nadleśnictwo czuje się usprawiedliwione.

   Słuchałem i już bez zdziwienia zastanawiałem się do czego jeszcze posunie się ta blondynka aby nie zboczyć z nakreślonej przez jej szefa drogi? Znamy się! Nawet odbywała staż u mnie po skończonej szkole, a teraz pieprzy mi przez telefon głodne kawałki! Dlaczego nie zastanowi się przez moment, że zaistniała sytuacja i stan obecnego szamba zagraża ludziom? Teren i zbiorniki nie są zabezpieczone i przez chwilę nieuwagi przechodząca tam osoba znajdzie się w niebezpieczeństwie! A jeżeli będzie to dziecko?! 

   Gdy zajdzie potrzeba znalezienia winnego w przypadku zaistnienia jakiegoś zdarzenia, nie szef ignorant, ale ona pójdzie na pierwszy ogień. Czy szef ją obroni? Ja wątpię, a ona przekona się sama.

   A jak to wygląda? Zobaczcie sami.









  

wtorek, 28 kwietnia 2015

Pożarów nie będzie

   Po roku 2000, nie będę próbował podawać dokładnej daty bo mógłbym przekłamać, Nadleśnictwo Cybinka zapragnęło stworzyć miejsce czerpania wody do celów gaśniczych. Był to w tamtym czasie palący problem, ponieważ z nastaniem wiosny i później przez cały okres letni występowały pożary terenów leśnych. Większość z nich była wynikiem podpaleń. Dlatego też w wielu miejscach całego nadleśnictwa starano się adoptować istniejące już zbiorniki wodne na te cele. Kuszono się również na budowę nowych, które nie zawsze do końca były pomysłami przemyślanymi, a na pewno kosztownymi.

   Na terenie leśnictwa, w którym pracowałem jako leśniczy, istniał sztucznie utworzony zbiornik wodny przez jednego z leśniczych, a w tym czasie będącego już na emeryturze. Wykorzystał obniżenie terenu, na którym wypływała w kilku miejscach woda i usypując sztuczną groblę stworzył bardzo fajny staw. Oczywiście wykorzystywał to do celów własnego gospodarstwa tym bardziej, że zbiornik ten oddalony był od leśniczówki w granicach 100-150 metrów.

   Gdy zostałem leśniczym na tym leśnictwie oczywiście wydzierżawiłem to miejsce. Nosiłem się z zamiarem hodowania trochę ryb dla własnych celów, jak też wykorzystywania w letnie, gorące dni do celów rekreacyjnych dla mojej rodziny. Wody w tym miejscu nigdy nie brakowało. Napływała ciągle świeża.

   W tym czasie powstała myśl u nadleśniczego (był nim wtedy znany Nemrod) aby utworzyć  w tym miejscu zbiornik p.poż. z prawdziwego zdarzenia, z którego mogły korzystać nie tylko pojazdy straży pożarnej, ale nawet helikopter często wykorzystywany w akcjach gaśniczych. Jak pomyślał, tak i zrobił. 

   Usypano nową, wzmocnioną groblę, po której mogły przejeżdżać wozy bojowe straży pożarnej. Wybudowano i zamontowano nowego mnicha, przy pomocy którego można było spiętrzać wodę. Wynajęto firmę specjalizującą się w tych pracach do powiększenia i pogłębienia już istniejącego zbiornika. Prace ruszyły z kopyta i za kilkadziesiąt tysięcy złotych powstał taki zbiornik.

   Zobligowany byłem do opieki nad tym punktem czerpania wody. Przygotowałem odpowiednio docięte deski, które po umieszczeniu w prowadnikach mnicha zaczęły spiętrzać wodę. Powstało piękne jeziorko. W okolicach mnicha woda miała głębokość około 2 metrów. Była czysta i wspaniale było popływać w niej.

   Uważałem jednak, że za tyle wydanych pieniędzy można było stworzyć jeszcze większy zbiornik tym bardziej, że było jeszcze dużo miejsca do wykorzystania. Ale stało się, jak się stało. Pilnowałem aby wody było jak najwięcej i stale była dostępna w razie potrzeby. Skończyło się to wszystko gdy zakończyłem pracę w tym nadleśnictwie. Przyszedł nowy gospodarz, który miał i ma inne priorytety. Z pięknego jeziorka pozostało bajoro. Nikt nie interesuje się tym miejscem.

   W ubiegłym roku wykonano meliorację. Wycięto łozę porastającą brzegi oraz wykoszono wysoką trawę. Wkopano nowe tablice informujące o punkcie czerpania wody i na tym zainteresowanie skończyło się. Szkoda wydanych pieniędzy na tak ważny cel jakim jest sprawny punkt czerpania wody i w  efekcie nie móc korzystać z niego. To dobrze, że wzrosła świadomość społeczeństwa i jest mniej pożarów w wyniku podpaleń. Zapewne podpalacz(e) wyrósł i zmądrzał. Dobrze, że ostatnio nie ma pożarów w tym rejonie. Ale nie należy zakładać, że będzie tak stale.

   Poza tym taki stan o czymś świadczy. Brak gospodarza! I tego na miejscu (leśniczy) i tego nad nim (nadleśniczy). Utopiono sporo pieniędzy w to przedsięwzięcie, a przecież można było je spożytkować lepiej. Ale co tam? Lasy są bogate i mogą pozwolić sobie na taką politykę. Jest w tym i dobra strona. Miejsce to wykorzystują dziki. Upodobały sobie je. Tyle miejsca do taplania się w błocku! A może tak ma być?



  

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Perfekcyjny bajer

   Kierowane przeze mnie zarzuty pod adresem nadleśnictwa skutkują tym, że otrzymuję czasami pismo w tonie oburzenia i próbie wykazania w nim, iż nie mam racji. Oczywiście, jak już wcześniej o tym wspominałem, osoba redagująca pismo nie zawsze do końca wie co pisze. Chyba nie czyta swoich wypocin, bo dostrzegłaby w dalszej części swego "dzieła"  wiele zaprzeczeń, jak też podważeń informacji przekazanych we wcześniejszych pismach. Również ten "najważniejszy" chyba tylko pobieżnie zapoznaje się z treściami podpisywanych pism. Jeżeli widnieją podane jakieś artykuły, czy paragrafy, uznaje całość za umocowaną w prawie. Zresztą, kto śmiałby napisać coś odmiennego od podanej, jedynie słusznej linii nakreślonej niedoścignionym geniuszem panującego, zwanego nad(...)niczym?

   Swego czasu, a było to pod koniec ubiegłego roku i na początku tego, trochę żeśmy się przemówili na temat studni, a raczej braku w niej wody. Ja twierdziłem i nadal twierdzę, że jej brak i ilość jaką można pozyskać jest niewystarczająca do właściwego funkcjonowania pięcioosobowej rodziny. Aby to zmienić należałoby studnię pogłębić. O swym "odkryciu" poinformowałem nadleśnictwo (zresztą, nie pierwszy już raz). Otrzymałem odpowiedź zarzucającą mnie braku rozeznania w tym temacie, ponieważ lat temu kilka studnia była pogłębiana, nastąpił odbiór komisyjny wykonanych prac i wszystko jest w porządku.

   Przypominam sobie próbę pogłębienia studni przez jedną z firm (najtańszą) z okolic chyba Kożuchowa. Oczywiście próba nie powiodła się, ale firma zgłosiła wykonanie prac, zainkasowała jakąś kwotę pieniążków i powróciła na swoje tereny. Teraz, gdy o tym mówię, wciska się mnie kit, że prace odebrano komisyjnie bez zastrzeżeń. Nie przypominam sobie aby było pompowanie wody ze studni (coś takiego się robi, sprawdzając wydajność). Trwa to zazwyczaj spory okres czasy i z pewnością zauważyłbym to.

   Poza tym wmawia się mnie, że corocznie dokonywane są przeglądy i nigdy nie było niepokojących uwag w tym temacie. Na tak "druzgocące" argumenty pozostaje tylko pisanie nowych próśb i błagań by cokolwiek zmienić. (Zawsze mam nadzieję, że natrafię na czuły punkt pana nadleśniczego albo jego dobry dzień i odezwie się w nim trochę z  człowieka i w bezmiarze swej dobroci może coś zrobi). Zawsze na zewnątrz stara się pokazać swoją dobroć i troskę o moją rodzinę to może coś w nim pęknie i tak się stanie. (Pomarzyć można!).

   Za dowód popierający jego intencje niech posłuży jedno z jego pism.
    Już na początku mówi o swej trosce, chociaż zaraz karci mnie przypominając, że jestem tam nielegalnie! Wobec tego nie mam prawa wysnuwać jakiekolwiek żądań! W swej łaskawości proponował mnie i mojej rodzinie zamieszkanie (najem) innych lokali. W jednym z nich od ponad roku mieszka pracownica nadleśnictwa ze swoją rodziną, a drugi wymaga kapitalnego remontu. Konieczność remontu, a zwłaszcza jego koszty spowodowały to, że Lasy wycofały się z jego przeprowadzenia. Postanowiono wybudować w innym miejscu nową leśniczówkę.

   I teraz to, o czym mówiłem na początku i w poprzednim poście. W jego interpretacji obowiązujących przepisów, nie jestem zaliczany do lokatorów. Ale dalej czytam, że pomimo tego obowiązkiem moim jest płacenie odszkodowania, które odpowiada wysokości czynszu.

   I tak jestem w dobrym położeniu. Przecież któregoś dnia może stwierdzić, że zbyt mało płacę za użytkowanie lokalu, a tym samym przyczyniam się do powstawania strat, (przecież ciągle remontują, wymieniają, modernizują i przez to żyje mi się jak u Pana Boga za piecem) i może zażądać odszkodowania uzupełniającego.

   Teraz wedle zapewnień, na terenie posesji zajmowanej przeze mnie dojdzie do wybudowania nowiutkiego szamba. A stanie się to do końca miesiąca kwietnia (o roku na razie nie wspomnę). Zatem, czekam z niecierpliwością licząc dni do rozpoczęcia oraz zakończenia prac, jak też oczekując chwili kiedy pierwszy przerobiony posiłek spadnie na dno nowiutkiego zbiornika. Darz Bór!

niedziela, 19 kwietnia 2015

Będzie po mojemu

   Dzisiaj, bez uszczypliwości, chciałbym zastanowić się nad tokiem rozumowania autora pisma, które otrzymałem dużo wcześniej. Ponieważ treścią i formą nie odbiega od pozostałych, zostało wpięte do segregatora jako kolejna, nieprzemyślana do końca odpowiedź na moje pismo.

   Ktoś, kto nie jest w temacie, czytając te pismo i widząc w jego treści przytaczane jako argumenty artykuły i paragrafy obowiązujących przepisów, odnieść może wrażenie, że wszystko jest zgodne z prawem. I pewnie autorowi tego pisma o to chodziło. Robiąc odpowiednie wrażenie zapewne liczy na konkretny efekt. Musi jednak wziąć małą poprawkę i przyjąć do wiadomości, że na bezkrytyczne uwielbienie i podziw dla swej mądrości liczyć może tylko w obrębie swych poddanych. I może być pewien, że praktycznie ubezwłasnowolnieni przez niego pracownicy nigdy nie przeciwstawią się jemu, ani krytycznie wypowiadać się nie będą.

   Byłoby dobrze, gdyby czasami pochylił się nad własnym geniuszem i w sposób obiektywny przeanalizował treść podpisywanych przez siebie pism, które zlecił komuś do zredagowania. Wtedy być może dostrzegłby, że nie wszystko tak wygląda, jak napisano i ma oparcie w cytowanych przepisach, wyrwanych z kontekstu. No, chyba że owładnięty jest syndromem prezesa. Oto przykład jeden z wielu:
   Tak brzmiała odpowiedź na moją prośbę w sprawie wymiany uszkodzonego zbiornika ciepłej wody, będącego integralną częścią centralnego ogrzewania. (Wiem, miałem nie być uszczypliwym, ale takie zachowanie - ciągłe mówienie: nie! - przypomina mi małe dziecko droczące się. Mówimy: tak!, a ono ciągle: nie! Może, gdybym chociaż raz powiedział: nie! w przekorności swej odpowiedziałby: tak!?).

   W uzasadnieniu powołał się na art. 2 ust. 1 pkt 1 ustawy z 21 czerwca 2001 r. o ochronie praw lokatorów, mieszkaniowym zasobie gminy i o zmianie Kodeksu cywilnego, (słowniczek pojęć zastosowanych w tej ustawie) wyjaśniającym, kto jest lokatorem. I na tym zakończył etap uznawania tej ustawy i zamieszczonych w niej przepisów. Nie odraza do czytania, lecz przeświadczenie we własną nieomylność i prawo do interpretacji przepisów, nie pozwoliły mu zapoznać się z art. 18 tejże ustawy.

   Jest tam o takich osobach jak ja, zajmujących lokal bez tytułu prawnego. I nie mówi się o nas jak o powietrzu, ale jak o lokatorach. Nie będę w tym poście rozpisywał się o tym, że w rzeczywistości jestem pełnoprawnym lokatorem i tylko upór nadleśnictwa i odmienna interpretacja nie pozwalają mnie tak traktować. Ale o tym napiszę innym razem. Również Kodeks cywilny i jego przepisy ten stan rzeczy traktują inaczej, niż kierownictwo nadleśnictwa.

   Gdyby zechciał poczytać następne artykuły, chociażby 6a, dowiedziałby się co należy do jego obowiązków jako właściciela lokalu. I tu muszę zdradzić, że jego następną ulubioną częścią tej ustawy jest często cytowany w jego pismach art. 6b. To chyba ulubiona i akceptowana część ustawy.

   I jak mówi porzekadło ludowe o takich osobach: "na przekór babci odmrożę sobie uszy", tak on  reprezentując Skarb Państwa i będąc odpowiedzialnym za stan powierzonego mu majątku, na przekór  swoim uporem doprowadzał będzie do jego niszczenia. Wielokrotnie zapewniał mnie, że jak długo będę tu mieszkał, tak długo nie będzie wykonywał  koniecznych remontów.

   Ciekawe czy i kiedy znajdzie się ktoś, kto pociągnie go do odpowiedzialności za jego "geniusz"?
Darz Bór! 

sobota, 18 kwietnia 2015

Jestem prawem!

   Podobno jak nie ma dwóch identycznych linii papilarnych, tak nie ma dwóch identycznych ludzi. Nawet wśród bliźniaków są różnice. I dobrze. Jesteśmy indywidualnościami w świecie ludzi. Każdy z nas ma jakiegoś swojego, indywidualnego "bzika", który jeszcze bardziej wyróżnia nas od innych mających podobne upodobania.

   Tak do końca to nie wiem czy redagujący pisma wyróżnia się takim "bzikiem", czy zlecający opracować pismo, a następnie podpisujący się pod nim każe zwrócić uwagę na tego "bzika" jako jego własnego.

   Już od dłuższego czasu otrzymując pisma z Nadleśnictwa Cybinka, zwracało moją uwagę podkreślanie w nich pewnej sytuacji sztucznie wyolbrzymianej, jakby to było najważniejszym punktem odniesienia do wszystkich otrzymywanych odpowiedzi. Już zaczynam podejrzewać, że jest to formułka automatycznie wstawiana prawie do każdego pisma, może często machinalnie, bez zastanowienia. To jakby ciągle powtarzać dziecku, że ma przed posiłkiem umyć ręce. Nie zastanawiamy się czy już umyło, tylko przypominamy o tym, bo tak mamy zakodowane.

   Ale do rzeczy! Praktycznie zawsze, w każdym piśmie, jakby to miało coś zmienić, przypomina się dla mnie, że zajmuję lokal bez umownie, jak też nie opłacam czynszu lecz odszkodowanie.
   Osoba ta zapewne słysząc z mojej strony słowo "czynsz" ulega silnemu wzburzeniu. Jak śmiem opłatę, którą uiszczam co miesiąc nazywać czynszem, skoro jest to odszkodowanie? Przecież, gdybym posiadał jakąś umowę najmu to do kasy nadleśnictwa wpływałyby zupełnie inne pieniążki. Nie odszkodowanie, które nie może równać się z czynszem, lecz CZYNSZ! Nie ważne, że ta sama ilość. Ważne, że inna nazwa.

   Ale przecież zaraz w następnych zdaniach stawia się znak równości dla słów "odszkodowanie" i "czynsz". Zatem nie wiem po co ten krzyk? Tym bardziej, że co miesiąc otrzymuję faktury do zapłaty za zajmowany lokal i tam czarnym na białym opłatę tą nazywa się... czynszem!
    To o co temu człowiekowi chodzi? Domyślam się, że daje do zrozumienia iż to on tu ustala zasady i reguły, ustanawia prawo, a już istniejące odpowiednio, jako urzędnik państwowy interpretuje. Na nic zdaje się wykładnia przepisów uznawanych i stosowanych powszechnie. Tu rządzi on! On jest prawem!

   Dowód? Otóż w cytowanym piśmie wyraźnie wskazuje w jaki sposób winna być wykorzystywana woda z przydomowej studni. Jak podkreślił, wyłącznie do celów bytowych (czytaj: do picia, sporządzania posiłków i chyba tylko do tego). Zapewne w swej mądrości określi również ilości, jakie mogą być spożyte. Ponieważ pompa nie jest wydolna dostarczyć odpowiedniej ilości wody, (ze względu na to, że studnia wymaga pogłębienia) również kąpiel, czy pranie winno być ograniczone. 

   A ja kiedyś własnymi siłami wykopałem oczko wodne aby po pracy było miło odpoczywać. Pływają w nim kolorowe rybki ciesząc oczy. Teraz, czasami dopuszczając trochę wody, popełniam przestępstwo. Nie wolno tego robić! Wszystko jest sumiennie monitorowane! Na dowód, że wbrew jego zaleceniom dolałem rybkom wody, ma bogatą kolekcję fotograficzną dokumentującą moje łamanie jego prawa.  Również, gdy na ogródku posieję warzywa, gdy rok będzie suchy, nie wolno mi podlewać, ponieważ przyzwolenie mam na picie (z umiarem) i ugotowanie zupy!

   Zatem, dopóki mam jeszcze trochę wody, kończę tego posta i idę się napić (wody!).   







wtorek, 31 marca 2015

Śmierdząca sprawa

    Nastała wiosna. Zrobiło się cieplej i coraz częściej zaczyna padać deszcz. Jest potrzebny, bo śniegu praktycznie nie było, a wilgoć na początek wegetacji roślin jest nieoceniona. Wraz z opadami deszczu pojawił się u mnie w mieszkaniu problem natury śmierdzącej. Otóż wspomniane w poprzednim poście szambo od dawna nie spełnia swego zadania. Ponieważ nie było opróżniane od bardzo dawna, zaczęło wyciekać na zewnątrz. Mało tego, ostatnio po każdym deszczu zawartość jego zaczęła pojawiać się w mieszkaniu.

    Fetor niesamowity! Moje prośby w temacie udrożnienia, wybrania, czy czegokolwiek, aby nie wybijało na mieszkanie pozostają bez echa. Nadleśnictwo ma czas! Do końca kwietnia (?), a do tego czasu funduje mojej rodzinie domowe "zapachy".

   Dziwi mnie niefrasobliwość w tej sprawie. Wycieki sięgają popielnika pieca c.o. i nie wiadomo, czy nie dojdzie do uszkodzenia go. Zatem będzie nowy wydatek. Ale przecież nadleśnictwo bogate. Skoro stać je na wybudowanie drogiego szamba, to i na nowy piec będzie stać. Darz Bór!

 

czwartek, 19 marca 2015

Sztuka kopania (rowów)

    Niewiele potrzeba aby człowiek był zadowolony, ale równie mało potrzeba aby spokój zamienić w nerwówkę. Jest to tym łatwiej im więcej posiada się władzy. Jak wspominałem już wcześniej, niektórym odczucie posiadania władzy odbiera możliwość trzeźwego myślenia. Jeszcze gorzej jest gdy tą władzę wykorzystują celowo w złych celach, albo do realizacji swoich ambicji.

    Kolejny mały wycinek takiego postępowania chciałbym opisać w kolejnym posunięciu Narcyza. Z racji tego, że nadal mieszkam w leśniczówce i z tym faktem nie może się on pogodzić, prowadzi psychologiczną wojnę. Podpierając się różnymi przepisami próbuje udowodnić swoje racje. I chyba nie dostrzega jak dobrze sprawdza się przysłowie, że "kij ma dwa końce". Postanowiłem walczyć jego bronią.

   Posesja posiada własne szambo wybudowane jeszcze w latach 60 ubiegłego stulecia. Wtedy nie były przestrzegane tak restrykcyjnie przepisy jak obecnie. A w zasadzie nikt tego nie kontrolował. Po modernizacji leśniczówki wykorzystano istniejące szambo i przyłączono do niego nową kanalizę. Jednocześnie stało się, że szambo znalazło się poza ogrodzeniem posesji z tej racji iż nowe ogrodzenie przebiegało teraz inaczej.

   Poprzedni leśniczy wywoził nieczystości gdzie się dało. Przyjeżdżał znajomy gospodarz z beczką do wyciągania gnojowicy, wybierał nieczystości i rozlewał to gdzieś na ugory, to po lasach. Gdy zamieszkałem tu, z początku nadleśnictwo przysyłało własny ciągnik z beczką i wywoziło nieczystości. Ale to było na początku. Zmienił się nadleśniczy i zaprzestano wywożenia nieczystości. Próbowałem załatwić to we własnym zakresie ale z racji tego, że szambo nie posiadało drogi dojazdowej (jedynie ciągnikiem można było dotrzeć w jego pobliże) żaden specjalistyczny pojazd nie był w stanie zbliżyć się i opróżnić go.

   Były kilkakrotne rozmowy w tej sprawie z nadleśnictwem, ale próba zrobienia czegokolwiek w tej sprawie była gdzieś odwlekana. Zatem szambo pozostawione w spokoju porastało czarnym bzem i innymi drzewami. Zapomniane żyło własnym życiem. Ponieważ od samego początku istnienia było już nieszczelne, ta rzadsza część nieczystości gdzieś sobie wnikała w głąb. Z biegiem czasu samoczynnie uszczelniło się do tego stopnia, że zawartość zaczęła wypływać do lasu.

  Informacja do nadleśnictwa i nic. Teraz, już pod zarządem Narcyza, wystosowałem pismo w tej sprawie. Powołując się w nim na obowiązujące przepisy chciałem go zmotywować do działania. I niby udało się. Drogą zwrotną otrzymałem informację, że nadleśnictwo uwzględni sprawę szamba w swoich planach inwestycyjnych. I znowu cisza. Na moje zapytania padały odpowiedzi, że wszystko jest w trakcie załatwiania. Minęło pół roku i dalej nic się nie działo.

  Zwróciłem się w tej sprawie do władz gminy. Reakcja była szybka. Również i w nadleśnictwie nastąpiło poruszenie. Pojawił się geodeta, jacyś jeszcze inni ludzie. Oglądali, mierzyli i otrzymałem informację o decyzji w sprawie budowy nowego szamba. Tym razem umiejscowiono go na terenie posesji w jedynym możliwym miejscu, zarazem najwyższym punkcie terenu.

  Nie jestem specjalistą w tych sprawach, ale ten pomysł wydał mi się poroniony. Istniejące szambo znajduje się w obniżeniu terenu i do niego prowadzą dwie nitki kanalizacji. Myślałem, że i nowe będzie tam usytuowane. Nie będzie problemu z podłączeniem go do istniejącej kanalizacji (kwestia kilku metrów dodatkowych rur) oraz zrobienie dojazdu (też kilku metrów) poprzez położenie betonowych płyt.

  Według postanowień i wytycznych Narcyza, teraz szambo będzie na posesji i to w najwyższym punkcie. Aby spełniało swoje zadanie należy zbiornik usadowić poniżej 2,5 metra od powierzchni gruntu (2,5 metra poniżej gruntu musi znajdować się jego górna część). Do tego nowe wykopy dla nowej kanalizacji, nowe studzienki. Teren jest zagospodarowany. Rosną na nim w tej chwili dorodne świerki, jodła, cisy. Porobione są skalniaki z nasadzeniami. Gdzieś przebiega zakopany przewód elektryczny doprowadzający prąd do budynku gospodarczego. Teraz będzie trzeba to wszystko omijać, albo przepychać się pod nimi.

     Na nic zdały się moje protesty i tłumaczenie, że to nie ekonomiczne posunięcie. Wykonanie tak głębokich wykopów będzie kosztowało i lepiej będzie, a przede wszystkim taniej umiejscowić nowe szambo obok istniejącego. Na nic to! Ma być jak postanowił Narcyz tym bardziej, że kierując się jego wytycznymi w taki sposób zostały wykonane prace projektowe. Nie rozumiałem takiej rozrzutności i zwróciłem się w tej sprawie do RDLP. 

   Pojawił się przedstawiciel RDLP, Wszystko obejrzał i parę dni później otrzymałem pismo, w którym poinformowano mnie, że nie dopatrzono się nieprawidłowości w działaniu nadleśnictwa. Dalej zapewniono mnie, że gdyby realizowano moją koncepcję, koszty wykonania dojazdu do szamba (nie więcej niż 10 metrów) przewyższą koszty wykopów pod nowe szambo.

   No, cóż! Może nie umiem liczyć! Postanowiłem poczekać i przekonać się jak to będzie wyglądało. Wszystko można przecież wyliczyć. I tak zrobię aby przekonać się czy realizacja własnych ambicji Narcyza będzie miała poparcie RDLP bez względu na koszty.

   Nadleśnictwo ma czas do końca kwietnia do zakończenia budowy nowego szamba. Podobno był (piszę był, bo chyba już go nie ma) wykonawca tych prac. Oglądał jak to ma przebiegać w terenie. Na razie cisza. Nic się nie dzieje, a czas płynie.

wtorek, 3 marca 2015

Kolejne podejście

    Jak bardzo ważną sprawą było i jest odzyskanie leśniczówki, w której mieszkam pokazuje kolejne jego posunięcie. Niczym tonący, który gotów jest chwycić się nawet przysłowiowej brzytwy dla ratowania życia, tak i on intensywnie wymyślał, co tu jeszcze zrobić w tej sprawie? Doszedł do wniosku, że najbardziej odczuwalnym będzie podniesienie opłat czynszowych. Ponieważ w tej materii ograniczają go przepisy, próbował zwiększyć opłaty z innej strony. Wymyślił, że zwiększy powierzchnię. 

   Nie wiem jakimi kierował się kryteriami i dlaczego to przyszło mu do głowy? Przecież po modernizacji nie były wykonywane żadne prace budowlane. Nic zatem się nie zmieniło od czasu wykonania pomiarów zarówno budynku mieszkalnego, jak i budynku gospodarczego i garażu. W 2009 roku rzeczoznawca majątkowy wykonał operat pomiarowy, który był akceptowany przez nadleśnictwo. Teraz stwierdził, że powierzchnia budynku gospodarczego zwiększyła się z 47,85 m2 do 80,75 m2.

   Jakby z upływem czasu pęczniał zwiększając swoją powierzchnię. Oczywiście zanegowałem taki stan rzeczy. Reakcja była szybka. W następnym piśmie zawarł informację o zaistniałej pomyłce w podanym metrażu. Faktyczna powierzchnia budynku gospodarczego wynosi 89,79 m2, a nie jak wcześniej podano - 80,75 m2.

   Spotykałem się w życiu z różnymi sytuacjami, ale ta była arcy komiczna. Skąd chłopisko wziął takie dane? Nie dałem się wmanewrować w jego ustalenia. Gdybym zgodził się z tymi wartościami, musiałbym płacić dwa razy więcej niż dotychczas. Chcąc udowodnić, że on ma rację zatrudnił rzeczoznawcę majątkowego zlecając mu wykonanie nowych pomiarów.

   Starszy, poważny pan przyjechał w towarzystwie pracownika nadleśnictwa i z moją pomocą prawie cały dzień wykonywał nowe pomiary. Mając stare dane stwierdziłem, że nowe pomiary są praktycznie takie same. Niewielkie, nie mające wpływ na wyliczenia różnice wynikały z tego, że w 2009 roku mierzono przy pomocy taśmy, obecnie urządzeniem laserowym.

  Nadleśnictwo zlecając wykonanie nowych pomiarów, wymusiło na rzeczoznawcy aby przesłał je jak najszybciej, zaraz po wykonaniu. Tak też się stało. Rzeczoznawca wykonał wyliczenia na "brudno" i mailem przesłał je do nadleśnictwa. Dwa dni później otrzymałem listownie informacje o nowym obowiązującym operacie pomiarowym, z zestawieniem pomiarów i wyliczeniem powierzchni. Do tego podpięta była faktura z nową kwotą do zapłaty, jeszcze większą o 30% w stosunku do poprzedniej.

  Przecież nie mogło tak być! Sprawdziłem wyliczenia i okazało się, że w kilku miejscach są pomyłki. Skontaktowałem się telefonicznie z rzeczoznawcą wykonującym te wyliczenia informując go o tym. Przyznał, że wyliczenia mogą być błędne, ponieważ robił je w pośpiechu i nie zostały sprawdzone. Aby nie było niedomówień przyjechał następnego dnia, aby skorygować błędy.

  Gdy już poprawione wyliczenia trafiły do nadleśnictwa powstało zamieszanie. Nagle otrzymuję wiadomość, że zatrudniono następnego rzeczoznawcę do wykonania ponownych pomiarów. Narcyz nie mógł pogodzić się z tym, że pomiary nie różnią się znacząco od tych z 2009 roku.

  Tym razem przyjechała pani. Był sierpniowy upalny dzień, a pani trochę puszysta. I znowu, od początku każde pomieszczenie, otwór drzwiowy, okienny, grubość ścian itd. Mierzyła, a pomiary były identyczne z tymi, które wcześniej wykonał starszy pan.

  Nie znam reakcji Narcyza gdy dotarło do niego, że nic nie zmieni się w temacie pomiarów. Musiał przełknąć gorycz tej porażki. Próbował co prawda na siłę wcisnąć poddasze nieużytkowe nad budynkiem gospodarczym do opłat. Mój kategoryczny sprzeciw wywołał u pracownicy nadleśnictwa pomysł zamknięcia tego pomieszczenia. Oczywiście to nie przeszło.

  Zastanawia mnie, dlaczego zwierzchnicy Narcyza pozwalają mu na takie posunięcia? Przecież wynajęcie rzeczoznawcy i zlecenie wykonania takich pomiarów kosztuje. Firma płaci i tylko dlatego, że on chce w jakiś sposób coś udowodnić? Cy to początek zakażenia, czy już poważna choroba zaczyna toczyć lasy?

sobota, 21 lutego 2015

Każdy chwyt dozwolony

    Ludzie są pomysłowi i aby coś osiągnąć, a jeszcze jak im bardzo na tym zależy, są w stanie tak bardzo uruchomić wyobraźnię, że sięgają do najdalszych jej zakamarków. I nie są tu ważne zasady ale efekt, na który się liczy. Bo o nim będzie się później mówiło, a nie o moralnych aspektach posłużenia się jakimś wybiegiem.

    W 2009 roku podjęliśmy z żoną decyzję aby zostać rodziną zastępczą. Wynikało to z tego, że ja pracowałem na wyjeździe i do domu wracałem tylko na sobotę i część niedzieli. Mieszkała z nami wnuczka, którą zajmowaliśmy się od urodzenia. Żona stwierdziła, że ma dużo wolnego czasu i mogłaby się czymś zająć.  Stąd ten pomysł o rodzinie zastępczej. Po skompletowaniu wszystkich dokumentów i badań lekarskich zaczęliśmy uczestniczyć w szkoleniu. Efektem było otrzymanie certyfikatu rodziny zastępczej. W sierpniu 2010 roku trafiła do nas dziewczynka z pogotowia opiekuńczego.

   Jeżeli ktoś myśli, że motywem mogły być pieniądze, to bardzo się myli. Z początku z PCPR na utrzymanie tej dziewczynki otrzymywaliśmy 600 złotych. Później kwota wzrosła do tysiąca. Są to pieniądze na wszystko: wyżywienie, ubranie, środki czystości, lekarstwa czy też podręczniki i przybory szkolne. Są to jej pieniądze. Jeżeli ktoś uważa, że tysiąc złotych to sporo, to życzę zostania rodziną zastępczą. Nikt nie pyta się ile kosztują przejazdy na konsultacje, spotkania z psychologiem, w których musi uczestniczyć dziecko, czy chociażby tak banalne sprawy jak kupienie łakoci lub innych drobnostek.

  Jednak znalazła się osoba bardzo zainteresowana tymi sprawami. Gdy sprawa o eksmisję nabrała mocy Narcyz wpadł na pomysł aby zburzyć naszą reputację. Prawdopodobnie chciał zwiększyć swoje szanse w toczącej się sprawie. Sąd inaczej patrzy, gdy są dzieci, a inaczej gdy ich nie ma. Najpewniej chodziło mu o pozbawienia nas statusu rodziny zastępczej. W tym celu zasłaniając się troską o dobro dzieci i całej mojej rodziny, wystosował do sądu rodzinnego stosowne pismo. Ponad wszelką miarę stwierdził w nim, że od dłuższego czasu nie płacę czynszu, oraz nie dokonuję innych opłat co skutkować będzie odcięciem mi wszystkich mediów. Domyślam się, że chodziło mu o energię elektryczną i wodę.

    Przed napisaniem tego nie zadał sobie trudu sprawdzić w Enei, czy opłacane są rachunki. Aby jeszcze bardziej nadać tragizmu całej sprawie nadmienił, że otrzymywane pieniądze na utrzymanie dziewczynki są przeznaczane na nie wiadomo jakie cele i z pewnością nie są spożytkowane zgodnie z przeznaczeniem.

    Chociaż różnie można myśleć o sobie i nie darzyć szacunkiem, to jednak spotkaliśmy się jako dorośli i na tym etapie powinno rozgrywać się batalie. Po co mieszać w to dzieci? Ale niech tam! Kieruje się innymi kryteriami i znajduje na innym poziomie. Tytuł przed nazwiskiem w żadnym przypadku tego nie zmieni.

    Co ciekawe w tym wszystkim, to że z pozycji osoby piastującej, jakby nie patrzeć, poważne stanowisko dopuścił się poświadczenia nieprawdy. To, że zostałem pomówiony i przyrównany do menela za skutkowało wniesieniem pozwu do sądu o zniesławienie. Niemniej w piśmie tym zarzucił też niekompetencje PCPRu. Pracownicy odpowiedzialni za dozór nad rodziną zastępczą nie wywiązują się ze swoich obowiązków, ponieważ nie dostrzegają tego co on!
  

czwartek, 19 lutego 2015

Pierwsze potyczki

    Jak wspominałem wcześniej, z miłych i mających zadowolić obie strony spotkań w końcu i to bardzo szybko doszło do, można by nazwać, konfrontacji siłowych. Szybko wypełzły skrzętnie ukrywane i maskowane uprzejmą miną intencje już nie kolegi, ale przeciwnika. Konsekwentnie i systematycznie niczym najeźdźca definiował swoje warunki. Z uśmiechem na twarzy i tylko na twarzy, bo w oczach tkwił chłód. Czasami lekko odstępował, jakby chciał pokazać swoją słabość zwaną dobrocią. I gdyby ktoś obserwował go z boku mogłoby się wydawać, że rzeczywiście chce dobrze. To była jednak dobrze przemyślana taktyka.

    Najogólniej rzecz biorąc, chodziło o mieszkanie. (Mówię jakby było już po fakcie). Leśniczówkę, którą otrzymałem do zamieszkania wraz z rozpoczęciem tu pracy na stanowisku leśniczego nadal zamieszkuję. Po wykonanej modernizacji, nagle komuś bardzo się spodobała. Wszystkie zdarzenia jakie miały miejsce wcześniej były związane z próbą wyprowadzenia mnie z tej leśniczówki.

    Pierwszą taką próbę przeprowadził Nemrod. Tylko raz i zabrakło mu czasu na następne. Kilkakrotnie i to w brudny sposób próbował Księciunio. Oczywiście też nie osiągnął zamierzonego efektu. Teraz ofensywę rozpoczął Narcyz. 

    Na początku  były próby  dogadania się. Była  propozycja  mieszkania  w innej miejscowości. Zawsze jednak stawało coś na drodze i nie dochodziło do realizacji. Raz odmówiłem ja, ponieważ wyprowadzając się z mieszkania chciałem trafić do mieszkania, w którym mógłbym zamieszkać, a nie do mieszkania, w którym na dzień dobry należało wykonać remont. Oczywiście inaczej zapatrywałbym się na to będąc sam, ale tu były małe dzieci.

     Po tym afroncie stosunki oziębły. Z wcześniejszych deklaracji wyjaśnienia kilku spraw, nagle powstały roszczenia. Tak, jakby wcześniej w tym temacie nie było rozmów. Nastał czas korespondencji, który to tak naprawdę trwa nadal. Po bez mała roku przyszła odwilż i chęć ponownej próby dogadania się. Byłem już zmęczony tą sytuacją i stwierdziłem, że spasuję. A co mi tam? Z natury jestem ugodowym człowiekiem.

    Doszło do kolejnego spotkania. Poczyniliśmy ustalenia, które zgodnie zostały zaakceptowane. 16 sierpnia 2011 roku przy udziale pracownika nadleśnictwa został sporządzony protokół zdawczo-odbiorczy lokalu, do którego miałem wprowadzić się. Równocześnie podpisałem umowę najmu na ten lokal i przekazałem do nadleśnictwa. I zaskoczenie! Narcyz gdzieś w tym dniu zaszył się aby nie doszło do spotkania. Nie zakładał, że wszystko pójdzie jak w ustaleniach. Oczekiwał ode mnie kolejnego postulatu do spełnienia, a tym samym pretekstu do zerwania ustaleń. Tymczasem stało się inaczej. Nie mogło tak być, bo on miał inne plany.

    No, cóż? Pozostało mieszkać na starym miejscu. Modernizacja leśniczówki była 11 lat temu i chyba zaczął przychodzić czas na pojawianie się usterek. Największy problem był z wodą, której zaczęło brakować. Wysiadały pompy. Zacząłem zgłaszać problem. Odpowiedź była zawsze jedna: jak długo będę tu mieszkał, tak długo nie zostanie problem wody rozwiązany.

Również występujące awarie w sieci c.o. były powodem wmawiania, że niewłaściwie korzystając z urządzeń doprowadziłem do ich awaryjności. Dobitnie zwrócił na to uwagę przytaczając w piśmie wszystkie obowiązki najemcy.

   W każdym otrzymanym piśmie mogłem przynajmniej raz przeczytać, że lokal zajmuję bezprawnie. Później słowo to zamienił na: bez umownie. Z tą drugą nazwą było bardziej prawdziwie. Po rozstaniu się z pracą w nadleśnictwie, nie podpisano ze mną umowy najmu.

    Co do tego stanu i jak to się ma do zaistniałej sytuacji napiszę jeszcze innym razem.

    Teraz zaczęły przychodzić pisma z żądaniami jak również różną formą zastraszania. Moje prośby w sprawie wykonania napraw zawsze traktowane były odmownie. Nie pomogły również prośby kierowane do dyrektora RDLP. Otrzymywałem odpowiedzi jakby powielone. "Góra" nie widziała nieprawidłowości w postępowaniu swego podwładnego. Tym bardziej czuł się pewnie co uwidaczniało się w otrzymywanych od niego pismach.

Czułem się zaszczuty. Nie mogłem jednak pozostać biernym i bezradnie czekać na następne jego posunięcia. Przepełniał mnie żal, że po tylu latach wspólnej pracy i wielu latach w pracy dla lasów, nagle zostałem potraktowany jak obcy. Nie tylko przez niego ale i przez "górę". Jemu może bym się za bardzo nie dziwił. Jest hetero i nie musi gustować w lubieniu akurat mnie. Mam wielu znajomych leśników, którzy w większym lub mniejszym stopniu integrują się z sobą. Nie pozostawiają kolegi, z którym wiele lat spędzili w wspólnej pracy. Tu jednak jest inaczej. Dotychczasowi koledzy jakby nagle dostali amnezji. Nawet podczas przypadkowych spotkań niektórzy udają, że nie znamy się. 

  Ale dość z użalaniem się. Nie musi nikomu na mnie zależeć, ale wypierać się znajomości to już inna sprawa. Podobno przykład idzie z góry.

   Do swojej gry włączył również radczynię. Nie będę dochodził jak się dogadywali i czy prywatnie zwracała mu uwagę na niektóre jego posunięcia dalekie od umocowania w prawie. Być może wykonywała swoją pracę jak opłacony najemnik, bez zastanawiania się nad moralną stroną jego zagrywek. Być może. A może i było tak, że zrozumiała o co chodzi i zakończyła współpracę z nim. Może też być, że zbyt wiele pozwalał sobie, jak to w naturze narcystycznego osobnika i wolała zakończyć tą znajomość.

Zanim to jednak nastąpiło potrafiła zredagować kilka pism, które w swej treści ani trochę nie odzwierciedlają wiedzy prawniczej. Czytając je wiedziałem, że były pisane pod dyktando swego chlebodawcy.

Nawet gdy w 2012 roku założył sprawę o eksmisję, pozew przez nią napisany zawierał szereg błędów i nieścisłości. Z tego też można wnioskować, że pisany był według wskazań jego.

On w dalszym ciągu toczył bój o leśniczówkę stawiając na wymęczenie. Nie omieszkał też kilka razy w tym czasie składać nadal propozycje abym opuścił lokal ale na warunkach już nie do przyjęcia. Chwytał się różnych sposobów, które w efekcie zaczęły obracać się przeciwko niemu.
    

    

wtorek, 17 lutego 2015

Narcyz

      Niekiedy wydaje się nam, że dobrze znamy daną osobę. Przecież spotykaliśmy ją w różnych sytuacjach, podczas różnych dyskusji. Niczym nie odbiegała od zachowań innych. Już sam fakt, że jest o podobnych zapatrywaniach jakby to stawiało znak równości między nami. Jakże często po czasie otwieramy szeroko oczy zdziwieni odkryciem, że to zupełnie inny człowiek.

    Podobnie było i w tym przypadku, tego trzeciego w tej trójcy. Gdy pytano mnie, co myślę o nim odpowiadałem, że chyba teraz dogadamy się. Byłem przekonany, że tak będzie. Gdy otrzymałem od niego propozycję spotkania aby omówić sprawy mieszkaniowe, uznałem to za dobry znak. Gdy już doszło do spotkania, usiedliśmy przy stole, nawet zaproponował kawę, wydał mi się w porządku. Zazwyczaj władza odbiera rozum, ewentualnie upośledza w inny sposób, ale tu tego nie dostrzegłem. Był normalnym człowiekiem, któremu zaczęło układać się. Zostać nadleśniczym w wieku trzydziestu paru lat to nie lada osiągnięcie.

     W trakcie rozmowy pojawiła się u mnie iskierka nadziei, że wszystko może się zmienić, że już nie będę musiał przez cały tydzień być poza domem. Mówił tak wiele o dobrej woli i chęci pomocy. Na wspomnienie przeze mnie o sytuacji sprzed paru lat, kiedy to zostałem zwolniony, nawet w odruchu własnego usprawiedliwienia zadeklarował pomoc w znalezieniu pracy na miejscu. Myślę, że ten odruch uważał za swoją słabość i chyba później żałował, że ją okazał.

    Niemniej teraz zapewniał iż postara się naprawić swoje niewłaściwe zachowanie. Usprawiedliwiał je tym, że musiał tak postąpić ponieważ nie miał innego wyjścia. Był niejako postawiony pod murem przez Księciunia. Już miałem powiedzieć mu, że będąc na jego miejscu, obojętnie co by się działo, nie odwróciłbym się od kolegi. A za takiego przecież mnie uważał. On jednak jakby chcąc jeszcze bardziej uwiarygodnić wcześniejsze słowa mówił o problemach, z którymi musi teraz się zmagać z winy Księciunia. Najnormalniej w świecie przedstawił go jako konfliktowego, mało rozgarniętego gościa, który zadzierał z wszystkimi i praktycznie całą gminę nastawił wrogo do nadleśnictwa. Teraz on musi wszystko odkręcać.

    Mógł mówić prawdę. Nie wątpiłem w jego słowa. Tylko po co mi o tym mówił? Odpowiedź znalazłem jakiś czas później. W miarę dogadywania się już podczas następnych spotkań zauważyłem, że zaczyna stawiać pewne warunki. Dotychczasowe ustalenia zmieniał próbując wprowadzać inne. Później zaczął już wymuszać ustępstwa z mojej strony. Do pomocy nawet zaprzęgnął radczynię prawną. To była taka gra jak w amerykańskich filmach o dobrym i złym policjancie. On coś proponował, wychodził z inicjatywą i zaraz pytał radczyni jak to się ma do obowiązujących przepisów? Ona albo musiała to przeanalizować albo od razu stwierdzała, że tak nie może być.

    No, cóż? Przecież on chciał dobrze! To przepisy nie pozwalają na pewne posunięcia. Był zadowolony ze swojej przebiegłości. Miał swój cel i aby go osiągnąć gotów był posunąć się do wszystkiego. Bardzo szybko to pokazał. Kolejne rozmowy już nie były tak spokojne. W towarzystwie innych pracowników biura i zawsze sporządzano notatki z tych spotkań. Swoją postawą i zachowaniem chciał rozsiewać klimat może nie minionej epoki, kiedy to ci na stołkach mogli wszystko, a lud musiał słuchać, ale bardziej czasy starożytnego Rzymu. Chciał niczym cezar okazywać swą władzę. Był (i jest) narcystycznego usposobienia. Łechtało jego ego, gdy ktoś w przyjętej postawie własnego poniżenia prosił go o coś. Od jego woli musi wszystko zależeć.
    

     Podejmowane decyzje przez niego świadczyły zupełnie o czym innym. Coraz więcej osób zaczęło dostrzegać w nim karierowicza. Jedni, dla których ważniejsze jest koryto, czy obawa przed utratą pracy od własnych wartości zaczęła mu przytakiwać. Ci, którzy mieli czelność bronić swoich racji i dobrego imienia narażali się na jego niezadowolenie. Okazywał to różnie, do zwolnienia z pracy włącznie. 

     Nie może być, by złożone deklaracje przed dyrektorem nie były zrealizowane. Aby nie zmącić  wizerunku nadleśniczego konsekwentnie realizującego politykę obraną przez siebie, za stosowne stało się przekazywanie informacji ubarwionych, a czasem nie mających umocowania w rzeczywistości. Absurd przekazany w przekonywujący sposób na krótki czas może przybrać postać prawdy. To nic, że pierzchły gdzieś niczym zając dawne zdrowe wartości. Ważne, żeby zabłysnąć, chociażby na krótką chwilę i nasycić swoje ego szczęśliwego Narcyza.
    

piątek, 13 lutego 2015

Trójca - "Król kamuflażu i zwodzenia"

     Po raz drugi przeżywałem utratę pracy. Tylko, że tym razem sytuacja była nieodwracalna. Byłem naiwny w swoim myśleniu i ocenie innych, zwłaszcza Księciunia. Stałem się bezradny jak małe dziecko. Nie wiedziałem co mam dalej robić? Próbowałem jeszcze negocjacji z nim, ale to nic nie dało. Obiecał tylko, że nie będzie utrudniał mi w znalezieniu pracy, a może w przyszłości, gdy coś się zmieni i znajdzie się wakat, wrócę do pracy w tym nadleśnictwie.

     Teraz, z perspektywy czasu gdy pomyślę o tym, sam śmieję się z siebie, że byłem  taki głupi aby wierzyć w jego zapewnienia. Po prawie dwóch  tygodniach jakie potrzebowałem aby dojść do siebie, postanowiłem szukać pracy. Tylko gdzie? Nadal chciałem pracować w lasach. Prawie połowę życia spędziłem w nich i tak na dobrą sprawę tylko tu mogłem się odnaleźć. Rozpoczęło się szukanie. Zazwyczaj odpowiedź była jedna: nie ma etatu.

    Miałem trochę szczęścia. W nadleśnictwie Sulechów było zapotrzebowanie na podleśniczego. Oferowano również mieszkanie. Nie tracąc czasu umówiłem się na spotkanie z tamtejszym nadleśniczym i pełen nadziei pojechałem na rozmowę. Wszystko było dobrze. Praktycznie otrzymałem pracę. Ostateczną decyzję miałem otrzymać w ciągu tygodnia. Nadleśniczy z Sulechowa miał jeszcze zasięgnąć informacji na mój temat u Księciunia.

    Przez myśl przeszło mi, że ten może nagadać jakiś głupot. Zaraz po wyjściu z gabinetu nadleśniczego, zadzwoniłem do Księciunia. Poinformowałem, że znalazłem pracę, że będzie telefon w mojej sprawie i prosiłem go żeby nie utrudniał niepotrzebną gadaniną. "No, co ty, kolego?!" - usłyszałem - "Znalazłeś pracę i dobrze. Ja nie będę ci przeszkadzał"

   Było wszystko na odwrót. Minął tydzień, a odpowiedzi nie było. Zadzwoniłem do Sulechowa z zapytaniem, co jest. Usłyszałem od sekretarki, że odpowiedź jest odmowna. Tak! Księciunio zadziałał! Byłem rozgoryczony. Pozostało mi szukać dalej. Po wielu telefonach i odmownych odpowiedziach znowu udało się znaleźć zapotrzebowanie na podleśniczego. Tym razem w Chojnie.

   Sytuacja jakby powtórzyła się. Miejsce było i to od zaraz, ale po kontakcie telefonicznym tamtego nadleśniczego z Księciuniem, odpowiedź była odmowna.  Opowiedziałem o tym znajomemu z dotychczasowej pracy. Ponieważ znał się z tamtym nadleśniczym, przedzwonił do niego wyjaśniając mu całą sytuację. Dla mnie polecił jeszcze raz umówić się na rozmowę. Tak zrobiłem. W efekcie zostałem zatrudniony na okres próbny jednego roku bez możliwości otrzymania tam mieszkania.

    Gorączkowo zacząłem szukać jakiegoś lokum tam na miejscu. Znalazłem pokój z dostępem do łazienki w urokliwej miejscowości o nazwie Widuchowa. Tak się złożyło, że i praca była na miejscu, w leśnictwie o tej samej nazwie. Była szybka przeprowadzka i dziesiątego września 2007 roku rozpocząłem nową przygodę, w nowym, nieznanym dla mnie lesie, zupełnie innym od tego, w jakim dotychczas pracowałem. 

   Do domu przyjeżdżałem na soboty, aby w niedzielę wieczorem wracać na kwaterę. Było trudno, ale cieszyłem się pracą. Nowy las musiałem poznawać od nowa i uczyć się go. Z praktycznie litej sośniny teraz musiałem pracować w lesie bukowym. Sosny było niewiele. Wszystkiego musiałem uczyć się od nowa. Inaczej prowadzone były zabiegi. Nagle musiałem nauczyć się klas jakościowych występujących w drewnie liściastym. 

    Dwa lata później dotarła do mnie informacja, że Księciunio już nie jest nadleśniczym. Odwołany został ze stanowiska w trybie natychmiastowym za liczne przekręty. Chociaż nie powinno cieszyć się z czyjegoś upadku, jednak ta wiadomość uradowała mnie. Koniec z mobbingiem, który nadal stosował, pomimo że już nie byłem jego pracownikiem. Dokuczał sprawami z mieszkaniem. Naliczał zawyżony czynsz, nie prowadził remontów, czy napraw koniecznych. Jego zwolnienie było czymś radosnym dla mnie.

   Chyba za szybko cieszyłem się. Miejsce Księciunia zajął dotychczasowy zastępca. Wydawało mi się, że teraz będzie można z nim dogadać się w każdej sprawie. Przecież razem pracowaliśmy i niejedna butelka wódki wypita była wspólnie. Wydawało mi się! Nadal jednak byłem naiwny bez zmysłu właściwej oceny innych. To, co miało nastąpić przerosło wszelkie oczekiwania, a poczynania dwóch poprzednich nadleśniczych, Nemroda i Księciunia bledły w porównaniu z wyczynami nowego nadleśniczego. 




niedziela, 1 lutego 2015

Trójca - "Pijanica"

                                                    Księciunio

     Gdy byłem przyjmowany do pracy, on pojawił się na mojej drodze. Pracował tu już wcześniej, ale teraz został zastępcą nadleśniczego, a ja podlegałem bezpośrednio jemu. Z upływem czasu okazało się, że jest człowiekiem z kompleksami. Prześladowała go mania niższości. Wszędzie upatrywał okazji by móc komuś dogadać lub wykazać niedociągnięcia.

       Ponieważ dużo wcześniej ojciec jego był nadleśniczym, również i on obrał kierunek na las. Nie wiem czy był to jego wybór, czy sugestia ojca. Jako leśniczy był mierny w tym fachu. Również studia były umęczeniem dla niego i gdyby nie pomoc innych kolegów po fachu, prawdopodobnie nie ukończyłby ich. W efekcie mógł pochwalić się jedynie tytułem inżyniera przed nazwiskiem. Z czasem wielu z pracowników ochrzciło go mianem Księciunia.

     Otrzymawszy gabinet i biurko, gdy nie wyjechał w teren stwarzał pozory intensywnej pracy. Praktycznie nigdy nie podjął poważnej decyzji samodzielnie bez konsultacji z nadleśniczym, ewentualnie po rozpytaniu innych pracowników w tym temacie. Jeżeli udało mu się samodzielnie podjąć jakąś decyzję i okazało się, że nie do końca była trafiona, kręcił później lub wręcz wypierał się tłumacząc, że chodziło mu o zupełnie co innego i został źle zrozumiany.

    Po skomputeryzowaniu biura, przesiadywał godzinami przed komputerem i grał w pasjansa. Jego wypady w teren sprowadzały się do wyjazdu na szkółkę leśną za którą był odpowiedzialny. Swoimi przemyśleniami co do produkcji materiału sadzeniowego dezorganizował pracę szkółkarza. Czasami wypuszczał się w teren na spotkanie z leśniczym aby omówić "ważne" kwestie. Zazwyczaj wracał z takiego spotkania w stanie znacznego odurzenia alkoholowego.

      Miał słabość do picia. Podczas organizowanych spotkań piknikowych przez nadleśnictwo w gronie pracowników z rodzinami i często z mieszkańcami miasteczka, już na samym początku w dostrzegalny sposób dla wszystkich sygnalizował, że jest pod wpływem znacznego spożycia trunku. Były to entuzjastyczne wystąpienia z mikrofonem w ręku, kiedy to łamanym, melodyjno-bełkotliwym głosem oznajmiał jakieś wydarzenie. Było wtedy wesoło. Zdarzało się, że nie mogąc już ustać na nogach siadał na podstawionym krześle, bo przecież mikrofonu nie pozwalał sobie odebrać. Na siedząco kontynuował przemowę w praktycznie niezrozumiałym bełkocie do momentu aż niesforne krzesło zwalało go z siebie. Po tym następował spokój. Zaciągano go do namiotu dla vipów lub odwożono do domu.

     Kilkakrotnie zdarzyło się, że zaszczycił mnie swoją obecnością. Domyślałem się, że były dwa powody takiej wizytacji. Albo był skacowany i szukał lekarstwa, albo miał ochotę by następnego dnia być na kacu. Po zaopatrzeniu się w co trzeba i zajechaniu w ustronny leśny zakątek można było przystąpić do degustacji. Po kolejnym opróżnieniu plastikowego kubka z drogocennym napojem następowała metamorfoza mojego pryncypała. Nagle okazywało się, że jestem jednym z lepszych leśniczych, wszystko w pracy przebiega jak należy, nie ma żadnych zastrzeżeń i zawsze mogę liczyć na jego pomoc i przychylność.

    Wiedziałem, że to nie on mówi lecz ten wysokooktanowy trunek. Gdy przestanie działać, nic nie będzie pamiętał. Pamiętał jednak zdarzenie z ustrzelonym bykiem jelenia. Zwracał kilkakrotnie dla mnie uwagę, że nie powinienem o takich rzeczach paplać. Teraz po latach jestem przekonany, że jedną z tych trzech osób to był on. Bał się następstw jakie mogłyby być gdyby to zdarzenie rozniosło się dalej. Widocznie cały czas prześladowało go to zdarzenie bo w efekcie postanowił ukręcić temu łeb.

     W połowie pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku w lasach doszło do pewnych zmian. W wyniku reorganizacji w jednych miejscach znikały leśnictwa, w inny tworzono nowe. Tak było i w moim nadleśnictwie. Najpierw odłączono cały obręb, który wszedł w skład nowo utworzonego nadleśnictwa. Później obszar dwóch leśnictw włączono do innych ustalając nowe granice. Powstała nadwyżka wśród kadry. Wtedy Księciunio odwołał mnie ze stanowiska leśniczego i zatrudnił na stanowisku podleśniczego na tym samym leśnictwie. Moje miejsce zajął młody, niedoświadczony leśniczy ze zlikwidowanego leśnictwa.

    To był pierwszy krok w jego planach. Teraz sprawy następowały szybko. Ponieważ nadleśniczy, zagorzały łowca Nemrod, dostał wylewu, (z powodu zbyt wielu niejasnych posunięć i kombinacji, sprzedając surowiec przy niekorzystnych umowach dla nadleśnictwa przynoszących kilkuset tysięczne straty niemożliwe do odzyskania, sam zapędził się w kąt bez wyjścia i będąc w ciągłym stresie organizm nie wytrzymał tego) miejsce jego zajął Księciunio. Najpierw pełniący obowiązki. Dopiero po dwóch latach otrzymał pełną nominację.

     Aby swój plan urzeczywistnić zaczął od rozpowszechniania nieprawdziwych informacji na mój temat. Pomagał mu w tym w gorliwy sposób nowo powołany leśniczy na moje miejsce, któremu podlegałem. Chodziło mu o skłócenie ze mną miejscowej ludności. Przyszło im to bardzo łatwo. Ludzie wyrabiali gałęziówkę na zrębach. Po wykupieniu asygnaty spokojnie zwozili pozyskany surowiec na posesje. Do akcji wkraczała wtedy straż leśna. Okazywało się w trakcie kontroli, że w gałęziówce jest jakaś ilość grubizny nie wykazanej na asygnacie. Pisano mandaty, albo kierowano sprawę do sądu. Nagle wieś obiegała informacja, że to ja nasłałem straż leśną.

    W takich sytuacjach obraz szybko zmieniał się. On, dobry leśniczy nie wykazywał na asygnacie grubizny aby nie było drogo. Pozwalał zabrać ją ukrytą w gałęziach. Ja z zemsty donosiłem do straży. Najbardziej chamskie zagranie, ale odnosiło oczekiwany skutek. Ludzie zaczęli odwracać się ode mnie jak od trędowatego. 

     Zaczęły powstawać notatki służbowe pisane przez leśniczego. Każdy powód był dobry aby postawić mnie w złym świetle. Jak mogę polemizować z leśniczym na jakiś temat. On wydaje polecenia, a ja mam słuchać i wykonywać! Jak ośmielam się podważać jego autorytet?!

   Tradycją było, że po skończonych zalesieniach organizowano spotkanie przy ognisku z wszystkimi, którzy sadzili. Były kiełbaski i coś do przepłukania gardła. Będąc leśniczym corocznie organizowałem takie spotkania. Zawsze było wesoło. Kobiety uplatały wianki dla mnie i dozorującego podleśniczego. Dekorując nimi śpiewały satyryczne piosenki o tym co w trakcie zalesień wydarzyło się. Były opowiadania i przypominanie śmiesznych wydarzeń. Często kobiety zatrudnione przy zalesieniach na tą okazję piekły ciasto i przygotowywały jeszcze coś do zjedzenia. Po zakończeniu rozchodziliśmy się do domów, życząc sobie spotkania w następnym roku przy następnych zalesieniach.

    Podobnie było i w tym, 2007 roku. Zebraliśmy się nad jeziorem. Było tam śniadanisko dla myśliwych, z którego skorzystaliśmy. Paliło się ognisko. Na długim stole pojawiły się wypieki, napoje. Przyjechał nowy leśniczy przywożąc również ze sobą butelkę wódki. W trakcie imprezy poprosiłem go o dwa dni wolnego. Miałem sprawę do załatwienia. Wyraził zgodę. 

    Następnego dnia zadzwonił do mnie polecając przyjechać na powierzchnię w pilnej sprawie. Polecił na nowo zasadzonych zrębach wykopać dołki chwytne na szeliniaka i wyłożyć w nich sosnowe krążki. Przecież miałem wolne! Miałem to zrobić i wtedy będę miał wolne. Motywował to tym, że jest ciepło i zachodzi obawa, że szeliniak będzie aktywny, a zbliżają się święta wielkanocne i nikt tego nie zrobi. No cóż? Przystąpiłem do pracy. 

    Nie zdawałem sobie sprawy, że był to tylko wybieg w planie Księciunia. Po sprawdzeniu w jakim jestem stanie, a po wczorajszej imprezie można było określić go na "wczorajszy" informacja trafiła do niego. Pół godziny później był na powierzchni samochód z zastępcą, inżynierem nadzoru i strażnikiem leśnym. Teraz wiem, że mogłem z nimi nie rozmawiać, tylko zjechać do domu. Wtedy spanikowałem pod wpływem ataku ze strony zastępcy. Nawet zmusił mnie do opisania całego zdarzenia od dnia wczorajszego. Tydzień później wezwany zostałem do nadleśnictwa. Księciunio z nieopisaną wręcz radością poinformował mnie, że musimy rozstać się. Pozwolił mi w swej dobroci wybrać sposób rozstania. Dyscyplinarne rozwiązanie umowy o pracę, lub mogę sam się zwolnić. Nie było żadnego zmiłuj się! Zastępca stwierdził, że nie widzi możliwości dalszej naszej współpracy.

   I tak zostałem bez pracy. Ale to nie był jeszcze koniec naszych kontaktów.